Mało już zostało w głowie z tych wszystkich historii, które opowiadała Pani Janina Jamrozik wychowawczyni mojej klasy w szkole podstawowej. W mojej pamięci pozostała ta energia z którą tak barwnie i szczegółowo opowiadała oraz pojedyncze nazwy miejsc, które pragnęła nam zobrazować w klasie na godzinie wychowawczej. Na pewno nie raz słyszałem jak opowiada o Kalatówkach. Nazwa wyryła mi się tak bardzo w pamięć, że jak tylko ktoś wspomni o tym miejscu to od razu mam przed oczyma Panią Janinę Jamrozik moją wychowawczynię.
I tak właśnie znaleźliśmy się w ostatnich, a zarazem najwyższych pasmach gór w Polsce, Tatrach. Przyjechaliśmy i tego samego dnia chcieliśmy się gdzieś przejść, aby dobrze zacząć tę naszą przygodę. Czasu w Tatrach wydaje się zawsze za mało, więc padło na Kalatówki. Była w naszym zasięgu, a czy pójdziemy jeszcze dalej to zobaczymy. Ostatni raz byłem tam 2018 roku z kolegą Przemkiem. Zobaczę czy coś się zmieniło od tego czasu.
Zaczynamy w Kuźnicach. Zaparkowaliśmy samochód na jedynym nam znanym parkingu, który można zarezerwować on-line. 30 zł to spora kwota za te kilka godzin, ale doświadczymy później podobnych kwot w całym Zakopanem, więc chyba ze świecą szukać tańszych.
Trzydzieści minut zajęło nam dojście w okolicę stacji na Kasprowy Wierch. Spodziewaliśmy się nieco niższych temperatur, a tu iście letnia aura. Wymęczyło to nas bardzo.
Od stacji, idziemy niebieskim szlakiem tj. wybrukowaną drogą po której co chwilę przejeżdżał samochód do Kalatówek. Udało nam się nawet zobaczyć kolejkę, która pędziła na Kasprowy Wierch. Udało nam się, ponieważ nie widzieliśmy, aby ustawiała się jakaś kolejka chętnych jak ma to miejsce w sezonie lub weekendy.
|
Kolejka już odpalona |
|
Prosto to ogarniemy |
|
Już prawie na Kalatówkach |
W mniej niż godzinę doszliśmy do Kalatówek, mijając kasę TPN i pustelnię brata Alberta. Nasyciliśmy nasze wygłodniałe oczy widokami. Tutaj zdecydowanie temperatura spadła. Wszystkie ciuchy które wnosiliśmy do góry, przydały się wreszcie.
|
Z Kalatówek |
Krokusów jeszcze nie było. Zobaczyliśmy dosłownie jednego na drodze dojściowej do Kalatówek. Warto pojechać w oddalone od Zakopanego wioski, które leżą nieco niżej, z temperaturą dużo wyższą. Na tych polach, nawet przy drodze krokusów widzieliśmy setki.
|
Gdzieś w oddali Kasprowy Wierch |
Po małym posiłku i odpoczynku przyszła pora na decyzję co robimy . Anna zarzekała się, że nic nie wie abyśmy mieli gdzieś iść dalej, a ja natomiast byłem pewien że to tylko nasz przystanek do dalszej przygody i o tym rozmawialiśmy. Po wyjaśnieniu sobie, poszliśmy dalej na Halę Kondratową, aby zobaczyć nieco więcej.
|
Muzyczne dusze |
|
Idziemy dalej |
Po kolejnej niecałej godzinie trafiliśmy na halę. Szlak nie jest wymagający. Ma kilka podejść, ale bez żadnej tragedii. Nie wchodząc do schroniska udaliśmy się od razu do punktu widokowego. Wysokie góry w śniegu i w pełnym słońcu nie pozwalały nam się nasycić.
|
I idziemy
|
|
Aby dojść w to właśnie miejsce |
|
Kopa Kondracka - Przemysław czy ty jeszcze pamiętasz naszą wyprawę |
|
Piękne widoki |
Weszliśmy do Schroniska Kondratowa, kupiliśmy po kubku grzanego wina i próbowaliśmy w lekkim zgiełku i małej przestrzeni poczuć klimat. Pomogli nam to osiągnąć TOPR-owcy, którzy akurat tutaj kończyli dzisiejszego dnia szkolenie dla skiturowców. Wszyscy jak na zawołanie wyszli, aby posłuchać. Ja z Anną mogliśmy w spokoju skończyć to co zaczęliśmy.
|
My przy schronisku |
Pora wracać. Wracamy tą samą trasą. Na wysokości Kalatówek, poszliśmy dolną odnogą, która pozwoliła nam zobaczyć sarny na jej polanie.
|
Trochę tego śniegu napadało |
Wstąpiliśmy również do mijanej wcześniej pustelni brata Alberta. Polecamy zobaczyć gdzie mieszkał i gdzie spędził ostatnie swoje dni. Można również kupić pamiątki.
Tak minął nam pierwszy dzień w Tatrach.
|
Nasz ślad
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz