2022/02/13

Tarnica - zimowe wejście - Korona Gór Polskich - DPG

Tarnica zimą w pełnej okazałości

Nie uprzedzając faktów
 
 " W ciągu miesiąca intensywnego życia w górach przeżywa się tyle, co zwyczajnie w czasie kilku lat; to jest zajęcie dla ludzi zachłannych na życie - życia człowiekowi jest za mało" J. Kukuczka
 
 Łukasz:

Dzień po przyjeździe do miejscowości Smerek w Bieszczadach, uderzamy na Tarnicę. Nie wierzymy w przypadki i chociaż to weekend to zbyt piękna pogoda, aby tego momentu nie wykorzystać do wejścia na nasz 27-y szczyt z Korony Gór Polskich. 

Dojeżdżamy do miejscowości Wołosate i na ostatnim parkingu płatnym po lewej stronie zatrzymujemy się na ostatnim wolnym miejscu. Wszyscy inni którzy po nas wjechali parkują już w dziwnie poupychanych miejscach, nieważne gdzie, żeby się tylko pieniądze zgadzały dla parkingowych. Koszt to 20zł plus po 8zł od osoby za wejście do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Idziemy niebieskim szlakiem, chwilę drogą asfaltową miedzy budynkami, a w momencie dojścia do zamkniętej budki kasowej już typowym zimowym szlakiem. W tym momencie doszło do nas, że w zimie nikt w tym miejscu nie sprzedaje biletów. Wyprzedzając fakty, przez nasz cały pobyt w Bieszczadach nigdzie nie natknęliśmy się na otwarty punkt kasowy i tylko należy wierzyć w uczciwość turystów, że uiszczą opłatę on-line przez stronę Parku Narodowego. Spotykamy już na samym początku grupkę turystów, którzy już na wstępie idą w cięższy sprzęt...stuptuty, raczki i brakuje jeszcze czekana :) Szlak przetarty gdzie okiem sięgnąć, a wzniesienia z punktu początkowego zaczną się za jakąś godzinę. Po co sobie utrudniać i odbierać komfort już na samym początku? Nie nasza sprawa w sumie. Każdy decyduje sam, albo decyduje grupa za niego. My na razie idziemy na "lekko" i będziemy reagować wraz ze zmieniającymi się warunkami. Przekraczamy drewniany mostek nad strumieniem i wychodzimy na dużą polanę i już  jak na dłoni widzimy Tarnicę. Przy zastanej przejrzystości widzimy krzyż na szczycie. Anna nie mogła sobie odpuścić...poszedł Cannon w ruch.

Nastawienie to podstawa sukcesu

Nie to samo co brodzenie przez rzekę

Od razu mamy bajkowy widok


Przechodzimy wydeptaną ścieżką przez polanę i wchodzimy w las i obarierowaną ścieżkę. Po chwili dochodzimy do tablic informacyjnych i pierwszej przeszkody. Mocnego podejścia pod górę, ze ślizgawką zamiast stopni. Chwila na przezbrojenie obuwia w nieco cięższy kaliber i wchodzimy z mozołem pod górę. Na marginesie to taki znak rozpoznawczy Bieszczad...niezapowiadające mocne podejścia i wypłaszczenie i znowu powtórka. 

Pierwsze trudności



Mocne podejścia

Idziemy lasem i po kilku odcinkach mocniejszych dochodzimy do wiaty drewnianej, w której to już kilka osób odpoczywało po trudach wejścia bądź zejścia. My również nie mogliśmy sobie odpuścić.

Nierozłączne

Tu takie niecne rzeczy... 

Pogoda...petarda

Szlak w dobrej kondycji

Anna z uśmiechem pokonuje kolejne kilometry

Idziemy dalej niebieskim szlakiem w lesie wśród weekendowych turystów i amatorów ładnych górskich widoków do którym my również należymy. Szlak wije się wśród drzew o możliwym nachyleniu na podziwianie widoków. Gdzieniegdzie najwyższy szczyt Bieszczad wyłania się i pokazuje się nam na chwilę. znowu mocniejsze podejście i wchodzimy na ośnieżoną polankę. Myślałem że to wszystko co ma nam do zaoferowania Tarnica przy wejściu, ale bardzo się myliłem. Po chwili, minięciu ostrzeżenia o warunkach lawinowych i wyjściu z małego zagajnika, pokazała się nam w pełnej okazałości panorama na Tarnicę i przełęcz oraz masyw Szeroki Wierch. Odjęło mi mowę. Popatrzyłem na Annę...zrozumieliśmy się bez słów.

 

Pierwsze okazałe widoki


Tarnica w całej swej okazałości


My na tle 

Później widziałem zdjęcia tego miejsca jesienią. No nie przekonały mnie. Zimą wygląda to dużo lepiej. Wchodzimy, kierując się czarnymi punktami ludzi w oddali. Bardzo widokowe miejsce i obracając się za siebie z każdym krokiem, panoramy otwierały się dla nas. Co jakiś czas widzimy zjeżdżających narciarzy z Szerokiego Wierchu. 

Pogody nie można było sobie lepszej wymarzyć

Zaczynamy podejście

Zimowe stwory

Anna na szlaku w pełnym słońcu


Za chwilę będziemy zachodzić z lewej strony ten "pagórek"


Już prawie na przełęczy

Po 20 minutach podchodzimy pod Przełęcz pod Tarnicą. Zaczyna wiać, wzbijając tumany śniegu i tworząc mini trąby powietrzne. Za przełęczą widzimy drugą Przełęcz... Goprowską i masyw Bukowe Berdo. 

15 minut


Zawsze razem


Idziemy w lewo i po raz pierwszy zmieniamy szlak na żółty. Tutaj przy dużej ilości śniegu idzie się zboczem, co Annę trochę wystraszyło. Odcinek nie był długi i szybko pozostawiliśmy go za sobą. Jeszcze jedno podejście i uwidacznia się nam stalowy krzyż oblepiony lodem i śniegiem. 

Wąziutko

Słońce nam wskazywało drogę

Szczyt za nami

Trochę wiało
 
Niezrównane panoramy

Weszliśmy i szczęśliwi wpadliśmy sobie w ramiona. Kolejny szczyt za nami, ale nie ostatni w Bieszczadach. To dopiero przedsmak tego co nas jeszcze czeka podczas naszego pobytu tutaj. Po niezliczonych zdjęciach, postanowiliśmy wracać. Teraz czekała na nas droga powrotna. Wiatr na samej Tarnicy i przełęczy, dawał się nam we znaki, ale nas to nie zraziło. 



Po szybkim zejściu, zatrzymaliśmy się na dłużej na polanie pod Tarnicą. Zasiedliśmy do pysznego gorącego gulaszu zrobionego przez Annę. 

Słupek nam pomógł w wykonaniu tego zdjęcia

Odpoczynek z takim widokiem to prawdziwa podwójna przyjemność

Widok niesamowity, nieprzeciętny i niezwykły. Trudo było nam się rozstać z tym miejscem, ale nie mieliśmy wyboru. To co tu zobaczyliśmy zostanie z nami na zawsze. 

Humory cały dzień

 

Żegnamy się
 Anna:

Słońce obudziło nas niespodziewanie wcześnie i widząc takie warunki pogodowe od razu stwierdziłam, że przepuszczamy atak na Tarnicę. Należy wykorzystać promienie słońca, które zachęciły nas do szybszego wyjścia. Sama myśl o zdobyciu 27-go szczytu z Korony Gór Polskich wydawała się tak ekscytująca, że miałam wrażenie jakbym była w stanie tam pofrunąć. W niedzielę zebrało się więcej chętnych, co mogliśmy zauważyć na pełnym parkingu. Na szczęście rozpierzchli się po całym szlaku i od początku szliśmy w błogiej ciszy. Już od podnóża mogliśmy podziwiać górujący nad nami szczyt. Piękny! Tabliczka pokazywała jak zwykle, nierealny czas, tym razem 2 godziny i 10 minut na szczyt. Dzisiaj, przy pełnej zimie, było jasne, że zajmie nam to znacznie więcej czasu.

Wydaje się trochę daleko


Szybko pójdzie ;)


Nawet widać stąd krzyż na szczycie
 
Takie znaki zawsze mnie rozbawiają ;)



Widoczność niesamowita

Szlak wił się cudownie w lesie, tego dnia wyjątkowo bajkowym, aby co jakiś czas zaskakiwać nas stromymi podejściami. Cieszyłam się, że wchodzimy w raczkach i nie straszne nam żadne podejścia. Pod grubą warstwą śniegu znajdowały się liczne kamienie i schody. Na szczęście nas to nie dotyczyło. Wspinaczka zimą również dlatego jest ekscytująca, gdyż nie narażamy się na mozolne podejścia po niebezpiecznym kamiennym albo błotnistym terenie. Pomimo strasznie męczącego podejścia, mogłam iść swobodnie i zatrzymywać się na szukanie oddechu jak często tego potrzebowałam. Byli tacy, którzy w ogóle rezygnowali, bo nie mieli po prostu odpowiedniego obuwia. Natomiast ci co schodzili , najczęściej zjeżdżali na czym tylko się dało, co jak można się domyśleć tylko czyniło te podejścia jeszcze bardziej niebezpiecznymi.

Męczące to podejście


Tarnica zerka na nas

Piękna aura

Odpoczynek

Taką aurę zastaliśmy

Wiata, do której dotarliśmy okazała się idealnym miejscem na wypoczynek. Posililiśmy się trochę, poopalaliśmy się i ruszyliśmy na dalszy odcinek trasy. Krajobrazy już z pierwszej polany były przepiękne. Słońce nas nie opuszczało. Zaczęłam ściągać z siebie zbędne warstwy, bo robiło się niesamowicie gorąco. Dopiero przełęcz pod szczytem otworzyła przed nami Tarnicę w całej okazałości. W tym miejscu nie wiedziałam jeszcze co czeka mnie dalej. Otwarta przestrzeń była oszałamiająca. Nie mogłam nasycić się tą przestrzenią i boskimi warunkami. Cisza, spokój, oślepiające słońce.

Zasada jest taka: im wyżej tym ładniejsze widoki :)

Bukowe Berdo i Przełęcz Goprowska


Bez ludzi lepiej to wygląda

Szeroki Wierch

Przygotowując się na wejście

Tam "za chwilę" będziemy

Szlak prowadził na szczyt od pleców. I tam nagle rozpętała się niesamowita zawierucha. To był nasz pierwszy raz, gdy założyliśmy gogle. Rzeczywistość jakby się rozświetliła! Niesamowite wrażenie. I niezwykły komfort dla oczu, które już nie były narażone na przeszywające, bolesne kłucia, wirującym wokół zmrożonym śniegiem. Gdy słońce tak pali a jednocześnie prawie zwala cię z nóg wiatr, to wrażenie jest nie do zapomnienia. Tylko, że nagle te plecy okazały się wąziutką ścieżką na jedną osobę, poprowadzoną na skraju przepaści. Pierwszy raz czułam jak trzęsą mi się nogi. Ale widząc w oddali cel, nie mogłam się poddać. To był najtrudniejszy odcinek. I wolałam się nie zastanawiać nad drogą powrotną. 





Chociaż Park Narodowy ale narciarze napierają

Zimowy krajobraz


Zimowe posągi


Celebrowanie naszego 27 szczytu z Korony Gór Polskich odbyło się w pełnym słońcu. Słońcu, które nas po prostu rozgrzewało, podnosząc tylko stan naszej euforii do granic szaleństwa;) Podziwialiśmy dziewicze krajobrazy i panoramy, jakby nietknięte tej zimy przez człowieka. W którąkolwiek stronę byśmy nie spojrzeli - mieliśmy tylko góry, aż po horyzont. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej widoczności. To był po prostu raj tego dnia. Nie mogliśmy się nacieszyć tym miejscem i naszym osiągnięciem. Nie muszę pisać, jak trudno było rozpocząć drogę powrotną.

Jesteśmy!



Relaks po wykonanym celu


Nie da się ukryć, że to Łukasz


Bieszczady zimą są piękne

Myśl, że trzeba zejść była co najmniej nieznośna. Miałam ochotę zostać na tym moim "dachu świata" na zawsze. W tak nierealnej scenerii - otoczona niebiańskim śniegiem mieniącym się w ostrych promieniach słońca. Czasami tylko wietrzyk przypominał o sobie. Udało nam się uwiecznić naszą radość na krótkim filmiku.


Zachód





Anna zawsze kogoś znajdzie kto cyknie zdjęcie

Gdy zeszliśmy na tą przestronną polanę zdecydowaliśmy się na piknik z widokiem na szczyt. To było wymarzone miejsce, aby jeszcze jak najdłużej opóźnić zejście. Gorący posiłek, herbata i kontemplacja przyrody. Pewnie zostalibyśmy jeszcze dłużej gdyby nie świadomość jaki odcinek jeszcze przed nami. Do końca prowadziło nas słońce, aż w końcu zdecydowało się pożegnać nas pięknym zachodem. To był wyjątkowy dzień. Mistyczny.

Lunchtime

Ostatnie zdjęcie ze szczytem

Tarnica w zachodzącym słońcu

Droga powrotna

Zdążyliśmy zgłodnieć będąc już w drodze powrotnej, więc decyzja o zatrzymaniu się u "Pawła nie całkiem świętego" wydawała się jak najbardziej trafiona. Klimat miejsca i osobowość gospodarza zachęciły nas, aby jeszcze tutaj wrócić. 

Takie tam pyszności 

I takie smakołyki

Nasza trasa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz