2022/02/16

Smerek zimą - nieobliczalna góra

Zniewalający widok z okna

 "Góry są silniejsze niż obawa o siebie. Dla mnie jest to tak silne, że czuję potrzebę ciągłego bycia w górach" R.Pawłowski

Łukasz:

Tego dnia mieliśmy wątpliwości. Choć rankiem świeciło słońce to w momencie wyjścia z pensjonatu zaczęło orientacyjnie kropić i niebo zasnuły ciemne chmury.

Nawet Smerek zaczął pomału chować się przed  turystami chcącymi odwiedzić go dzisiejszego poranka.

Zatrzymaliśmy się na płatnym parkingu koło sklepu wielobranżowego w miejscowości Wetlina. Wyszedłem zapłacić 20 zł, a Anna w tym czasie zaklinała rzeczywistość. Plan był taki, aby wyruszyć stąd żółtym szlakiem na Przełęcz Orłowicza, a późnej czerwonym szlakiem na Smerek, ale nie w takim siąpiącym deszczu😅 Siedzieliśmy dobre pół godziny i wpatrywaliśmy się to... w krople deszczu na szybie samochodu, to w najbliższą kałużę. Deszcz przestawał padać, to znowu się wzmagał. Nie chcąc dalej czekać, zaryzykowaliśmy i zaczęliśmy iść w "kapuśniaku". Szliśmy chwilę drogą asfaltową między domostwami, aż asfalt się skończył i zaczęła się cała przygoda. Na początku szliśmy równą polaną wzdłuż drzew z prawej strony, przeskakując przez strumień, po czym trafiliśmy na szeroki "stok" pośrodku którego wije się nasz szlak do góry. Trochę tutaj zmokliśmy, ale widzieliśmy że za chwilę wejdziemy w las i będziemy osłonięci przed deszczem, a po drugie wyżej może być chłodniej wiec padający deszcz zamieni się w śnieg. Mijamy po prawej domostwa i drogę,  którą  można sobie ułatwić i podjechać tutaj, ale co to za przyjemność 😄 Za chwilę dochodzimy do zamkniętej budki kasowej. Płacimy po 8 zł przez stronę internetową Parku Narodowego. 

Szeroka trasa


Zamknięte w sezonie zimowym

Odpoczywam pod dachem, posilamy się czekoladą. Mijają nas schodzące pierwsze osoby. Zdziwiliśmy się że w taką pogodę, ktoś w tygodniu tędy schodzi, ale to nie były ostatnie osoby, które tego dnia widzieliśmy. Uszliśmy kilka kroków i stwierdziliśmy z Anną, że to dobry moment na założenie raczków na zmrożonym szlaku. Idziemy lasem, ale Annie z każdym krokiem, przypomina się Śnieżnik i wędrówka we mgle. Tu zaczynało się podobnie.  

 

Prawie jak skocznia narciarska

Liczyłem, że w międzyczasie wiatr rozwieje trochę te chmury i to był mój pierwszy argument, aby przekonać Annę. Drugim to żebyśmy doszli choć do wiaty turystycznej, a tam odpoczęli i podjęli decyzję "co dalej?". Dochodziły do nas  informacje, ludzi schodzących ze Smerka, że wyżej jest gorzej niż tutaj, ale chcieliśmy przekonać się na własnej skórze. W każdym momencie, wiatr mógł przewiać chmury i obrócić cały dzień na korzyść. Trochę szliśmy bez przekonania, a każdy krok uświadamiał nam, że potrzebujemy cudu. 

Mgła zaczęła nas otaczać zewsząd 

Anna nawet we mgle jest szczęśliwa 

Atmosfera gęstnieje 

Po dojściu do schronu, odpoczynku i zjedzeniu pierwszej części prowiantu, podjęliśmy decyzję spróbowania iść dalej. Po kilku mocniejszych przejściach dochodzimy do granicy lasu i teoretyczne mamy przed sobą Przełęcz Orłowicza. Teoretycznie, ponieważ praktycznie nic nie widzieliśmy. Tylko białą ścianę zlewającą się z białym podłożem śnieżnego szlaku. 


Anna rozpływa się w powietrzu😮
 
Granica tego co widzimy i nie widzimy 

Wyżej już niczego nie ma😟😵

Anna została, a ja zrobiłem kilka kroków w górę. Widoczność to jakieś 10 metrów. Cel i chęć wyjścia na Smerek odpłynęła. Motywacja wejścia na szczyt i niczego nie zobaczenia była pewna i nieuchronna, a widmo zabłądzenia w międzyczasie wzrastało. Z tego miejsca, mieliśmy jeszcze około 30 minut do szczytu, ale za dużo tych sygnałów, żebyśmy nie zapuszczali się dalej. Wróciłem do Anny, a Anna już podjęła decyzję, ja również... wracamy.


Uciekamy przed mgłą 

Piękne miejsce 

Szybko doszliśmy do niedawno opuszczonej wiaty i zaczęliśmy jeść gorący posiłek z naszych zasobów. Nagle wróciła para które wyruszyła stąd przed nami. Z ich odpisu dowiedzieliśmy się, że do całego wachlarza nieprzychylnych warunków doszedł jeszcze porywisty wiatr na przełęczy. Po krótkiej rozmowie zaczynaliśmy schodzić a nawet zbiegać;)

Anna:

Obietnica słońca trochę nas rozleniwiła i spowolniła z rana. Trochę czasu minęło zanim wyszliśmy z domu. Mieliśmy kilka opcji-szczytów do zdobycia, ale w końcu zdecydowaliśmy się na najbliższy Smerek. Co rano kusił nas swoim niebanalnym kształtem, z okna, więc ciągnęło nas właśnie do niego. Przypominał mi wierzchołek K2 i tak właśnie go będę nazywać. Nim zrobiliśmy pierwsze kroki na szlaku, po słońcu nie było ani śladu. Niebo zaciągnęło się strasznymi chmurami z których zaczął padać deszcz. Przeczekaliśmy aż przestanie padać i pogodzeni z tym, że nie będzie nam dane dzisiaj podziwiać widoków udaliśmy się w górę. Początek szlaku wiedzie przez malowniczą polanę. Mnóstwo śniegu rekompensowało nam niedosyt krajobrazami. 

Nic nie zapowiadało zmian

Dziarsko idziemy a zarazem uciekamy przed kapuśniakiem

Widoczność dobra

Dość szybko wchodzi się do lasu i tak już szlak cały czas nie wypuszcza nas z niego. Las w tej mrocznej scenerii był wyjątkowo niezwykły. Ścieżka cudownie prowadziła w górę, co jakiś czas zaskakując mocniejszym aczkolwiek krótkim podejściem. Drzewa bukowe w tak niesamowitej ilości i kształtach sprawiały, że otaczająca nas powoli mgła tylko uwydatniała ich moc i piękno. Zachwytów nad tym cichym szlakiem nie było końca. W pewnym momencie mgła przesłoniła drogę, którą już przebyliśmy i zaczęłam panikować, że za chwilę nic nie będzie widać. Niewiele brakowało, a nie poszłabym dalej. W końcu się ogarnęłam 😉 i niespiesznym krokiem podążaliśmy dalej w górę. 

Tu tak strasznie ten odcinek nie wygląda 😅

Zaczyna się 😲




Z każdym krokiem świat stawał się bielszy

Dotarliśmy do schronu pokrytego czapą śniegu - aż dziw że pod takim ciężarem się nie zawalił dach. Przy stole zjedliśmy nasz bezkonkurencyjny na zimowe wyprawy gulasz vege. Rozgrzewa obłędnie. Po takim posiłku stwierdziliśmy, że spróbujemy dojść do Przełęczy Orłowicza na wysokości 1099mnpm. Szlak piął się coraz wyżej i stromiej. Las zachwycał bez zmian. Jedynie odgłosy wiatru się wzmagały. Przypuszczalnie na szczycie było jak w Himalajach!! W końcu doszliśmy do miejsca gdzie las się kończył a przed moimi oczami była tylko... nicość!! 

Próbujemy 

Rozbijamy się o białą ścianę 




Mało co widać 

Mleko, które stanowiło ścianę nie do przejścia. Stanęłam przy ostatnim drzewie, żeby jeszcze oko miało punkt zaczepienia, a Łukasz wspiął się trochę wyżej aby zbadać sytuację. Podobno majaczyła tam jakaś para, ale nikt ponadto. My podjęliśmy decyzję o odwrocie. Zresztą ja nie potrafię poruszać się w takiej mgle nie mając na czym oprzeć wzroku. Mój organizm wtedy szaleje. Dzisiaj Smerek nie dopuścił nas do siebie. Zawróciliśmy niecałe 200 metrów przed szczytem. W drodze powrotnej znowu przystanęliśmy w schronie racząc się pozostałym jedzeniem i gorącą herbatą.

Łukasz próbuje się schować 😉

Nagle zeszła para z góry. Okazało się, że zawrócili na przełęczy, bo wiatr był zbyt niebezpieczny. Nie wspominając widoczności, która była zerowa. Podarowaliśmy im nasze zakładki i udaliśmy się w dół. Chłonęłam ten piękny pejzaż wokół, co jakiś czas robiąc zdjęcia i szalejąc na śniegu w raczkach. Zbieganie to  zabawa, która cieszy moje wewnętrzne dziecko. Czas zejścia jest wtedy nieporównywalny do wejścia 🤣

Trasy, trasy, trasy

 A na zakończenie tej przygody oczywiście kulinarna uczta . I ponownie Paweł nie całkiem święty.

Kwiat rozkwitł 

Patelnia na głowę 
 
Nasza trasa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz