|
My w sypiącym śniegu |
Łukasz:
Mnie osobiście na wejście na Wielką Czantorię natchnął mój tata. Był tam latem, pół roku temu. Wchodził od strony kolejki. Pamiętałem o tym szczycie. Ponownie wróciły wspomnienia o nim w momencie podchodzenia na Wielki Soszów. Tam po oglądnięciu się za siebie widać szlak pod Czantorię. Pamiętam zalesione zbocze, które było zmrożone u szczytu. Magicznie to wspominam.
Pewnie dużo osób na nim było i ja również, ale zawsze na niego wjeżdżałem z pobliskiej kolejki linowej, ale nigdy nie wchodziłem. Wszystko to zaowocowało kolejnym wejściem na szczyt. Zdecydowaliśmy z Anną, że wchodzimy od strony miejscowości Wisła - Jawornik. Punkt startowy znajduje się trochę wcześniej niż zaczęliśmy przygodę na Soszowie. Zatrzymaliśmy się koło restauracji "U Fojta". Parking płatny, należący do restauracji, ale najbliżej szlaku. Koszt to 15 zł za cały dzień. Nie widziałem na tamten czas niczego lepszego i nie oddalonego za bardzo. Płaci się w kasie w środku restauracji. Anna wypatrzyła frykasy w menu, ale o nich na końcu. Powiem, że myśl o nich napędzała nas w chwilach zwątpienia ;) Szlak zielony, którym zaczęliśmy podejście od razu daje się we znaki. Musimy w 1,5 km zrobić ponad 200 m podejście, co powodowało, że nachylenie nas trochę męczyło. Kierowaliśmy się na Przełęcz Beskidek. Szlak wśród lasów i polan. Ludzi przynajmniej do przełęczy bardzo mało. Nawet dość szybko udało nam się jakieś widoczki zobaczyć.
|
Annie zaparło dech w piersiach na widok Czantorii |
|
Piękna panorama Łukasza
|
Po przejściu szlaku o kształcie półkola wchodzimy pomału na wysokość docelową. Tutaj humor zaczyna dopisywać. Została nam ostatnia prosta. Na głównym szlaku beskidzkim o wiele większy ruch. Sam szlak w tym rejonie dość brzydki. Szeroka trasa, świeże koleiny, kamieniście.
|
Podejścia też było trochę
|
|
Łukasz zdobywca |
Nic nie zapowiadało dość długiego i mozolnego podejścia. Na razie to raczej spacerek. W rejonie domku przy szlaku, zbaczamy z szerokiej drogi na rzecz ścieżki, a za zakrętem mocne podejście. Z 710 m n.p.m. robimy 800 m n.p.m. w moment;) Znowu wychodzimy na wypłaszczenie, ale to nie wysokość Wielkiej Czantorii. I znowu nas czeka kilometr podchodzenia, aż w oddali, za coraz to większym opadem śniegu wyłania się z mgieł wieża. Doszliśmy do Wielkiej Czantorii 995 m n.p.m.
|
Widoki bez rewelacji |
Kilka zdjęć oraz wspólnych selfie i zmykamy na obiad. Szczęśliwi, że nam się udało kierujemy się na Chatę na Czantorii. Chodziły za nami czeskie knedliczki. A w tym oto miejscu miało się to życzenie spełnić.
|
Schronisko czeskie |
Dość mały ruch spowodował, że szybko zamówiliśmy nasze dania. Czeska restauracja, w której można płacić złotówkami. Gorący kubek grzańca dostaliśmy od razu. Zajęliśmy z Anną dogodny parapet pod dachem, aby na nas i do naszych potraw nie padał śnieg. A za kilka minut zajadaliśmy się czeskimi smakołykami.
|
Podano do stołu na parapecie |
|
Dach z lodu |
Anna zamówiła knedliki z gulaszem, a mi przypadły knedliki z jagodami. Do tego drugi kubek wina. Tak to można się wspinać ;)
|
Grzaniec w chłodzie i zimnie to jest to |
|
Przemoczyło nam trochę plecaki od tej pięknej aury |
Teraz powrót. Nie ma dogodnej pętelki, więc wracamy po własnych śladach. Mijamy Czantorię. Dzisiaj nie ma dogodnych warunków na cokolwiek więcej. Ani widoków, ani pogoda nie rozpieszcza. Po godzinie 15-ej jakoś tutaj pusto się zrobiło. Anna nawet zapytała "gdzie ci wszyscy ludzie się podziali?" Myślę... Czyżby kolejka tylko do 16? I stąd te pustki.
|
Zima trzyma a my razem z nią |
|
Ostatnie widoczki
|
Schodzi nam się o wiele lepiej i szybciej:) Bez większych przerw, po godzinie jesteśmy na dole pod restauracją "U Fojta". A tu kulminacja naszych kulinarnych podbojów oprócz oczywiście górskich. Zamawiamy na wynos pierogi z bananem i czekoladą. W domu zachwytów nie było końca.
|
Pierogi grzechu warte |
Anna:
Czantoria to taki szczyt, który znałam z wjazdu kolejką jako dziecko. Poza tym jednym faktem, to chyba tam nie byłam. Oblegane miejsce przez tłumy ludzi, czyli coś co mnie odstrasza. Jednak to również jedno ze szczytów, na które nie wchodziliśmy. Dlatego chciałam wybrać się tam właśnie zimą minimalizując ilość napotkanych ludzi. Mogę powiedzieć, że udało się idealnie. Wprawdzie słońce na nas nie czekało, ale nawet przy zamglonej aurze udaliśmy się do góry. Wejście na przełęcz Beskidek nie należy do łatwych. Ale w swoim tempie dotarłam do celu :)
|
Przełęcz Beskidek
|
Z tego punktu gdzie spotykają się różne szlaki ruszyliśmy na dalszy etap. Początkowo było przyjemnie - spacer po lesie. Z czasem zaczęło być coraz ostrzej w górę. Na szczęście dzięki mgle nie mogłam ocenić jak daleko jeszcze;) Mgła może mieć różne zalety jak widać:)
|
Mroczny, piękny las
|
|
Szczęśliwi w zimowym klimacie
|
Aż w końcu wyłoniła się wieża, która góruje na szczycie. Prawdę mówiąc te konstrukcje nie wprawiają mnie w zachwyt. Architektonicznie jest to niewyrafinowane a nawet zaburzające piękno krajobrazu. No ale stoi i nic z tym nie zrobimy. Nie było szansy na przekonanie się jakie widoki można zobaczyć z góry.
|
To już Czantoria |
Śnieżyca rozpętała się na dobre. Zrobiło się cudownie zimowo. I w takich klimatach dotarliśmy do czeskiego schroniska. Knedliki, które tam podają śniły mi się już kilka dni wcześniej. Miałam dziką ochotę na taki obiad. I tak wegetarianka skusiła się na wersję z ......gulaszem wołowym! Ha! To ci dopiero:) Wołowy - więc ten zdrowszy i smaczniejszy. I faktycznie - był wyborny. Zjedzony na naszym prywatnym stoliku okienkowym - po prostu wyśmienity! A po tym przepyszne wino grzane i można było iść dalej. Jak ja lubię łączyć wysiłek z pysznym jedzeniem. To kwintesencja przyjemności życia.
|
Najlepszy stolik w okolicy :) |
|
Najlepsze wino w okolicy |
Droga powrotna jak możecie przypuszczać upłynęła nam w radosnych nastrojach. Po moim zmęczeniu nie pozostał ślad. Choć finalnie patrząc, odczuły to moje nogi. Nasycaliśmy się pustką wokół i brakiem jakichkolwiek ludzi. Takie wędrowanie to nasz sposób na doświadczanie przyrody, na wspólne przeżywanie niezapomnianych chwil.
|
Radośnie jak mówiłam
|
|
Zimowo, bajecznie
|
A na ukoronowanie wycieczki, tak jak Łukasz wspomniał, zabraliśmy na wynos do domu mały rarytasik z "U Fojta".
Kliknij i Zobacz nasz film
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz