2021/02/20

Wysoka - zimowe wejście - Korona Gór Polskich - DPG

W tańcu na śniegu
Anna:

Chciałabym zacząć tę opowieść od pewnej refleksji. Wyprawy zimowe różnią się znacząco od tych przeprowadzanych w innych porach roku. Trasa może nie wyglądać imponująco pod względem kilometrów ale to zupełnie nie oddaje stopnia trudności i włożonego wysiłku. Trzeba pamiętać że często towarzyszy nam brodzenie w śniegu po kolana, oblodzone podejścia, stopnie pokryte lodem i śniegiem co dodatkowo utrudnia przejścia albo spadający niespodziewanie śnieg na głowę w nadmiernych ilościach 😉 

Tak jak w przypadku dzisiejszej wędrówki na szczyt Wysoka przez najbardziej malowniczy wąwóz - Homole-trasa wyniosła 10 km, co w sumie zajęło nam 6 godzin. Należę do osób, które zachwycają się przyrodą i odkąd pamiętam towarzyszy mi w wędrówkach lustrzanka. Robienie zdjęć zajmuje dużą część wspinania się. Nie należę z pewnością do osób, które wbiegają na szczyt nie patrząc na nic wokół. I tak od rana gdy wystartowaliśmy - Wąwóz Homole - roztoczył przed nami swoje piękno wspólnie z oświetlającym je słońcem.

Kocham to zdjęcie. Najpiękniejsze jakie zrobił mi Łukasz :)

Pierwsze spojrzenie na Homole


Mój wędrowiec :)



Cóż za słoneczny poranek
 
Niezwykłe, magiczne miejsce. Szczególnie w takich warunkach pogodowych i o takiej porze roku. Czy ja już wspominałam, że nie cierpię upalnego lata i tłumów?! - z pewnością, we wcześniejszych relacjach z lata właśnie. Wracając do tu i teraz - dla mnie aura wymarzona. Już w wąwozie trzeba było nałożyć raczki-niebezpiecznie ślisko. Delektowałam się tym krajobrazem w ciszy do momentu, gdy wychodząc na pierwszą polanę nagle zaczęli pojawiać się ludzie. Z przyjemnością puściłam ich przodem i dalej już nikt nie zakłócał naszej ciszy aż do.... rozstaju dróg przy których okazało się, że możemy udać się na punkt widokowy, który w ogóle nie był w programie naszej trasy. I tutaj jakie zaskoczenie 😊

Jakby tu zatrzymać czas?!

Pańskie oko konia tuczy;)

Zaskakujące widoki





Góry mnie hipnotyzują

Doszliśmy do platformy widokowej na obłędną panoramę Pienin. Tuż pod nią znajduje się wyciąg kolejki Homole. Podziwialiśmy narciarzy, którzy swobodnie, bez tłumów szusowali po szlaku. Przyznaję, że nie mogłam opuścić tego miejsca - tak zafascynowało mnie robienie zdjęć. W pełnym słońcu, na stoku, na ławeczce - posililiśmy się naszymi kanapkami i herbatką. W końcu ruszyliśmy dalej. Droga do pola biwakowego - położonego w tak zacisznym miejscu była bardzo przyjemna i obfitująca w zdjęcia. I dopiero tam się zaczęło podejście!!! Czułam się jakbym trawersowała w śniegach Kilimandżaro 😉 A przynajmniej tak sobie pomarzyłam.



Magiczne ujęcie



Pierwszy etap do Drzewa Strażaków mocno mnie wyczerpał. Tylko nie wiedziałam, że to tylko preludium do tego co czeka na nas dalej. Pogoda była fenomenalna - jak możecie zobaczyć poniżej. Przystawałam co chwilę aby nasycić oczy widokami . Oczy i duszę:)

Ujęcia przy pięknym drzewie




W drodze na szczyt






Będziemy tam gdzieś za chwilę 



Z każdym krokiem robiło się coraz stromiej i bardziej ostro. Ludzie, kilka dekad młodsi ode mnie byli mocno zmęczeni, więc pomyślałam sobie że nie jest ze mną tak źle 😉 W końcu przez drzewa zaczął prześwitywać szczyt - podejście karkołomne, ludzie trzymający się drzew, zjeżdżający na czym się da, aby ratować się przed upadkiem. Prawdziwe wyzwanie. I kiedy myślałam, że to już.... okazało się że to dopiero pierwsza z kilku platform widokowych dosłownie... zawieszonych nad przepaścią. Grunt to nie patrzeć w dół 😉

Nad przepaścią ;)

Do każdego punku widokowego prowadziły bardzo strome metalowe stopnie - zasypane śniegiem i oblodzone. Raczki ratowały życie 😊 Widząc ostatnie stopnie poczułam ulgę, że w końcu tam dotrę. I faktycznie widoki ze szczytu Wysokiej pozbawiły mnie tchnienia. Do tej pory Babia Góra ze swoimi zimowymi pejzażami była nie do przebicia, ale dzisiejsze pejzaże mogą spokojnie z nią wejść w konkury 😊 Mimo, że kręciło mi się w głowie i prosiłam Łukasza aby mnie trzymał to udało nam się zrobić - mam nadzieję - piękne zdjęcia. Sami zobaczcie.

Trzyma mnie mocno?;)





Nie byłam w stanie tam podejść!

Widoki ze szczytu 





Decyzja o zejściu od pierwszego kroku wiązała się z panowaniem nad każdym ruchem. Zejście podparte, bokiem - nawet w raczkach. Momenty, gdy była poręcz pokonywaliśmy schodząc... tyłem. To było genialne rozwiązanie w tak ekstremalnych warunkach. 

To jest dopiero schodzenie!
 
Inni widząc że nawet w raczkach jest trudno próbowali przedzierać się pomiędzy drzewami. Niesamowite zejście jeśli chodzi o skalę trudności. Dlatego tak szczęśliwa byłam, gdy zeszliśmy do miejsca z którego udawaliśmy się na niebieski szlak. Wydawało mi się że teraz już nie będzie aż tak trudno. Jakże się myliłam. Pierwszy zakręt i zza skały wyłoniło się oblodzone zejście. Jedna para zjechała niekontrolowanie zatrzymując się na drzewie. Nas uratowały oczywiście raczki choć ślizgałam się niemiłosiernie nawet w nich. To tylko oddaje trudność tego miejsca. Przed nami wyłoniła się... kolejna stroma góra, z której zjeżdżali ludzie ale ni stąd ni zowąd ukazała się ścieżka w bok, omijająca ją łukiem. 


To wejście sobie darowaliśmy:)

Potem ostatnie podejście i wyszliśmy na najbardziej zjawiskową halę jaką mi było dane zobaczyć. Opcja - panorama - w telefonie nie była w stanie objąć rozległości tych pasm górskich które nas zachwycały mieniąc się w promieniach słońca. Tak szliśmy przed siebie chłonąc boskie widoki. Bezkres - który chciałabym aby nigdy się nie kończył...

Spokojnie przed siebie




Widać Trzy Korony


W takim miejscu myślę tylko jak pozostać tutaj na zawsze. Aby nie wracać nigdy do cywilizacji, bo ona nie jest czymś za czym tęsknię. Mój Łukasz czuje podobnie, dlatego tak kochamy ciszę w przyrodzie. Ale dał znać o sobie głód, więc skierowaliśmy się w dół do Schroniska Durbaszka. 

Schronisko w śniegu

Klimatyczna architektura budynku, w środku przy jednej ławie ktoś siedzi więc zamawiamy pierogi z jagodami i nagle.... wpada tabun ludzi-50, 60, 100? Trudno powiedzieć. Jakieś wycieczki. Robi się potworny rumor, tłok i pierwszy raz zaczynam martwić się o nasze... zdrowie. Ale po nieustannym jedzeniu na mrozie i śniegu nie chciało mi się ruszyć z miejsca ☹️ Zjedliśmy w tym harmidrze i czym prędzej wyszliśmy. Koszmarne odczucie, które nie pozwoliło delektować się należycie pysznymi pierogami.

Grzechu warte? 

Schodziliśmy już potem tylko w dół chłonąc słońce i widok mieniących się w nich szczytów. Chcieliśmy rozwiesić nasz hamak tylko niestety po schronisku nie natknęliśmy się na żadne drzewa, które przyjęłyby nas w hamaku.

Będziemy kiedyś tam daleko


Łukasz :

Wąwóz Homole był niespodzianką Anny. To ona wpadła na pomysł, aby to tu zacząć nasza wędrówkę. Miasto Jaworki nie wydaje się aby miało w swych sekretach taki oto skarb. A jednak wioska może się poszczycić i pochwalić niezłym skarbem. Po dojechaniu na miejsce od razu można zauważyć naganiaczy parkingowych. Myśmy pojechali dalej za wejściem do wąwozu i stanęliśmy po lewej stronie na płatnym parkingu z restauracją i pensjonatem. Miła Pani po zainkasowaniu 10 zł za postój naszego samochodu, zaprosiła nas na kawę lub herbatę po powrocie. Bardzo nas tym uszczęśliwiła i zachęciła do wstąpienia. Inne wcześniejsze miejsca, które mijaliśmy tego nie miały. Szczęście. Idziemy wzdłuż drogi do Wąwozu Homole. Kasa biletowa nieczynna poza sezonem. 

Homole

Startujemy w promieniach słońca

Pogoda petarda

Idziemy dalej. Przechodzi się wąwóz bardzo ładną ścieżką poprzecinaną mostkami nad rzeką. Wszędzie jeszcze leży śnieg. Gdzieniegdzie śnieżny puch zaczyna się już topić. Trochę ślisko. Miejsce wyśmienite na szybkie przejście z dzieckiem. Ładnie to wszystko wygląda. Bajkowo. 


Po wyjściu z wąwozu, nie uszliśmy wiele, a grupa turystów wspomniała, że idą na punkt widokowy na tutejszy stok narciarski, który jest nieopodal. Zboczyłem ze szlaku i pognałem pierwszy, aby zobaczyć czy jest warto zejść z utartej ścieżki. I zanim wyszedłem z lasu na otwartą przestrzeń i wszedłem na punkt widokowy, Anna doszła do mnie. Było warto tutaj przyjść. Stok, wyciąg, trochę narciarzy, świetne warunki i piękny widok. To ukazało się naszym oczom. Spędziliśmy tam z 30 minut, przyglądając się z zachwytem temu miejscu w tak słoneczny i miły poranek. 

Panoramy oddają bezkres i piękno



Tło mamy super 


Okno na świat

Wracając nie cofaliśmy się tylko poszliśmy wzdłuż linii drzew, wracając na zielony szlak. Przed nami bardzo urokliwa ścieżka, która wychodziła na dużą polanę, gdzie nieopodal znajdowało się pole namiotowe. Tutaj przekraczamy rzekę i wchodzimy na duży ośnieżony teren. 

Strumyk na drodze wprowadza sielski klimat

Przeprawy wodne to nasza specjalność


Pięknie się zapowiada 

Mamy ciągle pod górkę i zatrzymujemy się przy pojedynczych drzewach na naszej drodze, aby odpocząć. Przy ostatnim drzewie o nazwie Jawor Strażaków, zauważyłem konsternację w zachowaniu niektórych osób idących w tym samym kierunku. Nie wiedziałem czym to jest spowodowane. Niektórzy nie byli i nie idą, a niektórzy chcą ale się wahają. Byłem zdziwiony bycia tak blisko szczytu Wysokiej, a jednocześnie wahania się co do dalszych poczynań. 

Nic nie zapowiadało takiej przeprawy 

Wszystkie moje wątpliwości rozwiały się w momencie zbliżenia się do końca polanki. Możecie sobie wyobrazić bardzo mocne podejście, ośnieżone, gdzieniegdzie wyślizgane z dodatkowym czynnikiem którego nie do końca przewidziałem. Ludzi było od groma, a to nie popularne Trzy Korony. Ludzi czasami nieprzygotowanych do takich warunków. Ludzi, którzy się zsuwali w różny sposób, a raczki na butach miało kilkoro z mijanych ludzi. Ryzyko oberwania od ślizgającego się w sposób nie kontrolowany człowieka było bardzo duże. Taka osoba dla ratowania siebie będzie się w stanie uczepić każdego. Tak jak tonący... ściągnie ciebie razem z sobą. Mijało nas takich  nieprzygotowanych przy wejściu i przy zejściu. Chcieli udowodnić że się da. Tylko jak my już dawno zeszliśmy on dalej lawirował, aby bezpiecznie się zsunąć. 

Nachylenie tego szlaku nie oddaje powyższe zdjęcie

Punkt widokowy

Raczki spisywały się od początku rewelacyjnie. Podchodzimy z mozołem do góry. Dochodząc na wysokość 900 m n.p.m. mamy chwilę oddechu. Trzymając się dalej szlaku niebieskiego podchodzimy pod mocno wyślizganą górkę i dochodzimy do zasypanych przez śnieg stopni schodów stalowych. Idziemy z boku ułatwiając schodzącym, schodzenie. I tak jeszcze raz. Mijamy punkty widokowe. 

Trzyma! 

Idziemy już wąskim grzbietem. Ostatnie schody i szczyt. Wysoka 1050 m n.p.m. nasza.

Pieczątka

Widok z najwyższego punktu 

Oryginał 

Odpoczęliśmy, przybiliśmy pieczątkę KGP, zjedliśmy szczawnicowe krówki i pora iść dalej. Anna trochę niepewnie stawiała kroki. Przy drugich zasypanych schodach podpowiedziałem, aby schodziła tyłem. Wygodniej, bezpieczniej i pewniej. Nie widziałem, aby ktoś tak schodził, a ten sposób wydaje się w takich warunkach bardziej naturalny. 

Schodzenie tyłem 

Mijamy rozstaj szlaków i idziemy dalej prosto szczytem pasma górskiego. Po chwili dochodzimy do stromego zejścia. Para starszych osób klnęła na czym świat stoi. Wykrzykując w przestrzeń pytania kto mógł tak szlak wytyczyć. Ano mógł. W lecie zejście byłoby chwilową przeszkodą, ale zimą to już inna bajka. Będąc już przy kolejnej stromej górce... tym razem pod górę, było ich słychać. Tutaj kolejna sytuacja podobną tylko z młodzieżą. Mieli problem zsunąć się w dół. Szlak wytyczony przez szczyt wzniesienia, ale na niektórych mapach ktoś wyznaczył obejście bokiem które można przejść bez żadnego problemu. Zadaję sobie pytanie po co to sobie ludzie robią? 

Tak wygląda szczęście 

Hala pod Durbaszką


Wchodzimy na nieco nachylony szczyt Borsuczyny 939 m n.p.m. Za nim już tylko prosty szlak do Durbaszki 934 m n.p.m. Jedna z przyjemniejszych tras. Prosta i piękna. 

Piękna polana

Po dojściu pod Durbaszkę ukazała się nam piękna ośnieżona polana z widokiem na Schronisko pod Durbaszką oraz Trzy Korony. Po prostu pięknie. 

Obiad z podwieczorkiem

 Po nasyceniu się tymi widokami schodzimy do schroniska. Schronisko pustawe, z wolnymi miejscami siedzącymi. Na górze również miejsca wolne. Po zadzwonieniu do okienka przyszła dziewczyna u której złożyłem zamówienie. Po chwili armagedon.... 2 czy 3 klasy dzieci szkolnych spotkało się pod okienkiem zamawiania i wydawania posiłków. Dzieci, dorośli, psy i koty. Szok. A było przez chwilę cicho. Po 20 minutach krzyków, śmiechów i zgiełku udało mi się dostać nasze pierogi. Zjedliśmy i czym prędzej uciekliśmy z tego tłoku. Wskoczyłem jeszcze na stołówkę powyżej na piętrze a tam tłok jak na targu w latach 90-tych. Człowiek na człowieku. 

Słońce pięknie zachodzi


Miejscowe piwo

Schodzimy trzymając się ciągle szerokiej drogi, a z nami zachodzi pomału słońce. Skoczyliśmy jeszcze na kawę i wino grzane na nasz parking. Kupiliśmy miejscowe piwa o dziwnych nazwach i porozmawialiśmy z właścicielami. Pięknie nam się ta dzisiejsza przygoda kończy. Wracamy do Szczawnicy. 

Zobaczcie film z poniższego linku:

Kliknij: Film z naszej wyprawy

Nasz ślad

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz