2021/01/31

Wyzwanie - Kowadło i Rudawiec w jeden dzień - Korona Gór Polskich - DPG

 "Zima w przeciwieństwie do lata, gdy góry zalewane są przez tłumy ludzi, daje możliwość przeżycia prawdziwej przygody. Warunki są wtedy dużo cięższe, trudne stają się nawet wejścia zwykłym szlakiem, a podejścia zabierają dużo czasu" D. Haston

Szczęśliwi na Kowadle

Anna:

Dzisiaj będzie inaczej. Mocno. Bo taka to była wyprawa. Miało być przyjemnie - przy stosunkowo niewielkim czasie ponad 4 godzin wspinaczki. Wyszło zupełnie inaczej. Ale nikt z nas nie mógł tego przewidzieć.  Nikt z nas nie wiedział, że wszystko zajmie nam prawie 8 godzin. 8 godzin naprzemiennego marszu z ostrą wspinaczką, bądź torowania nowego przejścia w śniegu po kolana. 

Droga w stronę słońca 

Wpadłem po kolana 

Nie uprzedzam jednak tego co miało nadejść później. Przecież zaczęło się tak niewinnie. Zdecydowaliśmy się na wyprawę w niedzielę, bo słońce miało być z nami cały dzień. Pobudka po 6-tej była dla mnie jak zwykle całą historią poranka:) ale w końcu udało nam się wyjechać o 8-ej. Zważywszy że mieliśmy przed sobą prawie 3 godziny jazdy, to nawet nie wydawało się późno. Mknęliśmy po autostradzie momentami w totalnej mgle, ale to już dla nas nic niecodziennego. Krótki odcinek przez Czechy okazał się bardzo urokliwy i trudny dla naszego autka - bez łańcuchów. Po drodze minęliśmy malowniczo położony pensjonat, w typowo czeskim stylu, który wraz z restauracją zachęcał do postoju. Wioska przygraniczna a na szczycie wzniesienia takie miejsce! (Jaką miałam ochotę na knedliki!) Jednak nie było czasu na przystanek. Mam nadzieję, że tam wrócimy przy lepszej sposobności. 

Czeska restauracja 

Można powiedzieć, że ześliznęliśmy się do parkingu leśnego, który był naszą bazą wyjściową. Oniemiałam widząc go zapełnionego po brzeg autami. Wcześniej, jak to bywa u mnie, byłam przeświadczona, że nikogo poza nami nie będzie. W końcu minus 10, więc kogo mogą cieszyć takie warunki? (Oprócz mnie) A jednak!

Pierwsze kroki

Szlakiem do góry 

Uśmiech nas nie opuszcza

Las olśniewa

Mój Łukasz w zimowej scenerii

To co tam zastaliśmy to dziewiczy śnieg pokrywający okoliczne lasy Parku Krajobrazowego w potężnych ilościach. I to słońce! Ach! Prawdziwa perła! Ten dzień to prawdziwa perła - pomyślałam sobie po zrobieniu kilku kroków na pierwsze wzniesienie. Nie mogłam nasycić się tymi bajkowymi krajobrazami. Cała zima, którą mogliśmy podziwiać wcześniej w górach, nie mogła równać się z tym co teraz roztaczało się przed nami. Wchodziliśmy tak naprawdę w puszczę, która za każdym wzniesieniem odsłaniała przed nami cuda natury. I to palące pragnienie, aby zatrzymać tę zimę na zawsze. Aby ten śnieg nigdy nie stopniał. Aby ten śnieg nie został naruszony. Aby nikt tego lasu nie zniszczył. Nie mam takiej możliwości .... muszę iść przed siebie. Mijający nas ludzie mieli ze sobą sanki. Nasze zostały w bagażniku. W końcu dzisiaj nie było na to czasu. Zawsze pozostawała nadzieja, że skorzystam z przyczepionego do plecaka...... dupolota;) Póki co wspinaczka na Kowadło - najwyższy szczyt Gór Złotych. I jak na nazwę przystało - mieniły się w słońcu jak prawdziwe złoto. Olśniewające, baśniowe, dziewicze krajobrazy. Spowite ciszą. 

Anna w zimowej aurze

Kocham przyrodę :)

Śniegu było wszędzie sporo

Panorama Łukasza

Boski śnieg


Piękne podejście wąskim korytarzem w pełnym słońcu

Na szczęście ci wszyscy z parkingu wybrali inne górki na sanki. Dopiero na szczycie spotkaliśmy kilka ekip, które dotarły tam różnymi szlakami i rozpierzchły się równie szybko. Dla mnie Kowadło w takiej scenerii ma absolutnie niepowtarzalny klimat. Gdy już zostaliśmy sami, można było nasycić się tym najmocniej - zatopiona w ciszy kameralna polanka, otoczona przez ściany lasów ......  Totalna magia! Śniegu po kolana. Zapadaliśmy się jeszcze bardziej robiąc kilka kroków w bok ubitej ścieżki. Mistycyzm tego miejsca oddają fotografie. Jednak najbardziej utkwił on w sercu. I tam już zostanie. 

Śnieżne bałwany 

Sceneria o jakiej marzyłam

Słów nie trzeba :)


Łukasz i pieczątka :)
 
Założyliśmy raczki i wybraliśmy inny szlak zejściowy pomiędzy śnieżnymi czapami drzew iglastych, które nierzadko poklepywały nas swoim zimowym ramieniem. Ta trasa otworzyła przed nami inne panoramy, by niżej połączyć się z naszym wcześniejszym zielonym szlakiem.

To moje ukochane zdjęcie :)


Ostro w dół

Bardzo trudne zejście

Minęliśmy parę kontemplującą ciszę na kocu. Nie ukrywam, że zapragnęłam...przysiąść choć na moment. Udało się znaleźć takie miejsce, mając za siedzisko, zawalone drzewo. Opalaliśmy się w słońcu otoczeni ciszą, gdyż tam już nikt nie szedł. 

Musiała się tu rozegrać niezła jatka

To był szlak prowadzący do Pasiecznej. Znaleźliśmy kartkę z nazwą tego szczytu dość przez przypadek, brodząc w śniegu prawie po pas. I wtedy Łukasz powiedział, że idzie zobaczyć ...... skrót. A że brodzenie w śniegu należy do moich ulubionych zabaw chętnie przystałam na zejście w dół tzw. skrótem. Należy tylko pamiętać, że znajdowaliśmy się na prawie 1000 metrów. I wtedy się zaczęło!

Ukryty szczyt

Schodzenie również bywa wymagające 

Trawersuję! :)
 
Strome zejście przez las, przez który nikt nie szedł od miesiąca jeśli w ogóle i tzw. trawersowanie. Przygoda! Dopiero jak pode mną zaczęły prześwitywać skały zdałam sobie sprawę, że nie ma drogi ......odwrotu. Było już tylko możliwe parcie w dół. Podejście w takich warunkach, z powrotem, wiązałoby się z dużym ryzykiem i dla mnie było raczej nieosiągalne. W raczkach czułam się bezpiecznie, choć balansowałam parę razy na granicy ześlizgnięcia ....! To chyba było jak zejście zimowe z Rysów. Przynajmniej nachylenie i pokrywa śnieżna ta sama. Ten....... skrót (sic!) był potwornie wyczerpujący i zajął nam 40 minut. Nie zmienia to faktu, że był to najbardziej ekscytujący etap wyprawy :)

Rozmowa ze skałą

Łukasz czuwa nade mną przy schodzeniu
 
Tylko, że skrót ten prowadził do....... rzeki. Rzeki bez...... mostu. Zaczęło się chodzenie wzdłuż brzegu i szukanie jak najmniej ryzykownego przejścia. Do morsów nie zamierzam należeć. To był taki moment, że miałam po raz pierwszy dość. Ale .... udało się przejść przez kamienie i nie zaliczyć lodowatej kąpieli. Okoliczni biegacze narciarscy, dość osobliwie spoglądali na nas z drugiego brzegu. Czy ja się dziwię?!;)

Prowizoryczna przeprawa

Zbliżała się 15-ta , 5 godzina naszej wędrówki. Byłam totalnie wyczerpana tym schodzeniem po prawie prostopadłej ścianie. Marzyłam tylko aby dojść do auta. Ale nasz plan zakładał jeszcze .......jeden szczyt. Jeszcze jedną wspinaczkę. Dokładnie z tego miejsca , gdzie przekroczyliśmy rzekę prowadził szlak na Rudawiec. Już nie zgadzał mi się czas, który do tej pory minął , więc zapytałam schodzącą parę jak długo wyniesie wspinaczka na szczyt. Nigdy tego nie robię, ale teraz naprawdę coś mi się mocno nie zgadzało. Usłyszałam, że z jakąś godzinę, trochę pod górę, ale potem to już będą piękne widoki. Jezu! Godzinę to ci państwo chyba mieli w dół. Ja pytałam o drogę wejściową. Chyba nie zrozumieli ;) 

Znowu do góry 

Jeszcze daleko


Nosy czerwone


Wiedziałam , że się nie wycofam, bo w końcu takie było założenie - dwa, stosunkowo blisko siebie położone szczyty. Ale w tym momencie zaczął się mój dramat. Bolało mnie całe ciało, a każdy krok był jak droga przebyta na .... kolanach. Co kilka metrów postój. Co kilka metrów łapanie oddechu. Cały czas pod górę. Aż w końcu organizm zaczął protestować. Łzy bezsilności pojawiły się niewiadomo kiedy. Zamazała mi się droga. Chciałam tylko usiąść, ale wiedziałam że jak tylko to zrobię to już nie wstanę. W końcu na najbardziej stromym odcinku - ciągnięcie za kijki przez Łukasza. Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie myślałam, że to już tutaj, tabliczka poinformowała mnie że jeszcze. ..... 45 minut. Zawyłam! Dosłownie. Potem pomyślałam sobie, że mamy fantastyczny GOPR więc w razie czego będę w dobrym rękach. I Łukasz jest przy mnie. Oczywiście te 45 minut przeciągnęło się w ponad godzinę. Każdy krok tego podejścia zapamiętam jako mierzenie się z potwornym bólem i potwornym zmęczeniem. Ale przecież ja się nie poddaję.  Rudawiec przywitał nas cudownym zachodem słońca...............w podziękowaniu za włożony trud i za docenienie jego piękna.

Mroźno ale pięknie 



Zamarzła mi Anna i broda

Zachód 

Dopiero po zejściu z pierwszej części szczytu mogłam pozwolić sobie na postój. Vege gulasz niestety już nie był gorący ale wciąż ciepły. Byliśmy wygłodzeni. Choć prawdę mówiąc ja głodu nie czułam. Tylko potworne zmęczenie. Wiedziałam , że cała droga powrotna upłynie nam w całkowitej ciemności rozświetlanej przez światło czołówki. Byłam na to przygotowana. Dotarcie do drugiego szczytu podniosło mnie z zapaści w jakiej się znalazłam i byłam w stanie schodzić, już nie odczuwając fizycznego bólu.

Nocne zejście 

To był wyprawa jedyna w swoim rodzaju z wielu względów. Przecież nie tylko o zdobycie dwóch szczytów przy minus 10 stopniach tutaj chodzi. Majestat otaczającej nas przyrody oświetlonej tak wyjątkowo pięknym słońcem starałam się utrwalić na fotografiach. Ale żadne zdjęcia i słowa nie oddadzą tego co przeżyliśmy wspólnie. I co równie ważne - przesunęłam swoje możliwości o jeden krok dalej. I jestem wdzięczna, że mogę pokonywać siebie. 

I to w takim towarzystwie! :)

Łukasz:

Planując tę trasę i mając na uwadze przejechanie samochodem blisko 200 km w jedną stronę, zaplanowałem dwa szczyty z Korony Gór Polskich, które sąsiadują ze sobą. Kowadło 989 m n.p.m. w paśmie Gór Złotych i Rudawiec 1112 m n.p.m. w paśmie Gór Bialskich. Trasa moim zdaniem nie była forsowna oprócz dwóch niewiadomych. Pierwszy to zaplanowany skrót, aby zaoszczędzić i nie robić kółka, a drugi to poziom rzeki przez który mieliśmy przejść. Skrót wydawał mi się najkrótszą drogą łączącą oba szczyty i najszybszym sposobem dojścia do szlaku na Rudawiec. Sądzę, że jest tam jakaś droga, ale w tych warunkach jakie zastaliśmy i ilości śniegu, nie było możliwe jego znalezienie. A o poziomie rzeki napisze później:) Sam dojazd do miejscowości Bielice za Lądkiem-Zdrój był ciekawy. W miejscowości Paczków, skręciliśmy na granicę z Czechami, aby przejechać przez Javornik i trafić na drogę usianą serpentynami i śnieżnymi lodowiskami. Na całej trasie może minął nas jeden samochód. Nie do końca wiedzieliśmy czy przejedziemy, wjedziemy i wyjedziemy bez aktualnych badań na COVID, ale udało się. Okazało się, że Czesi nie wpuszczają przyjezdnych turystów, ale można przejechać tranzytem przez ich kraj. Sama droga bardzo piękna w zimowej scenerii, ale śliska. 

Zamek w Javorniku

Posypana droga

Za Stroniem Śląskim, przywitała nas droga ledwie odśnieżona. Sporo już tych atrakcji na samym początku, a tu trzeba jeszcze znaleźć miejsce parkingowe. Nie zdawałem sobie sprawy, że można za oficjalnym parkingiem koło nadleśnictwa pojechać dalej prosto, minąć most nad rzeką i trafić na dwa duże parkingi w lesie. Okazało się w ogóle, że to jakaś mekka amatorów biegów narciarskich. A miejsc parkingowych jak na lekarstwo. Ogólnie dużo ludzi. Ubraliśmy się, założyliśmy stuptuty i w drogę. Musieliśmy się delikatnie cofnąć, aby zacząć podchodzić zgodnie z zielonym szlakiem na Kowadło. Szlak na początku jest bardzo przyjemny i lekko nachylony. Idzie się szeroką dróżką do góry. 

Pierwsza panorama i od razu pięknie

Piękno w czystej postaci

Początek

Cudowny zimowy marsz

Łukasz toruje drogę

A tutaj uwiecznia piękne krajobrazy

Później zbaczamy z niej i kawałek jest mocniejszego podejścia. W porównaniu z tym co się działo na parkingu, tu jest pusto. Idziemy tym razem wąską dróżką, która pnie się w lesie. Przy ostatnim lekkim podejściu, widzimy jak grań się kończy, a na niej granica z Czechami i za nią las schodzi w dół. Tutaj ładnie słońce zaczęło się przebijać przez pnie i korony drzew. 

Ocena szlaku

 


Baśniowa kraina


Nasz szlak łączy się z żółtym. Idziemy dalej, ale tym razem przy zerowym nachyleniu. I nagle dochodzimy do niewielkiej pustki drzewnej i ukazuje nam się panorama i moc słońca. Tutaj radzę iść dalej szlakiem zielonym, gdyż jest łatwiejszy do wejścia, a zejść żółtym. Co chwila atakują nas nowe widoczki i miejsca na świetne zdjęcie. Dochodzimy do końca naszego łatwiejszego szlaku i mamy etap krótki, ale wymagający za sobą. Trochę nas to kosztowało bez raczków, ale daliśmy radę. Kowadło 989 m n.p.m. zdobyte przy akompaniamencie smażonej jajecznicy przez innych turystów :) 

Kowadło - byliśmy tu

Jak nam tam dobrze

Chwila na odpoczynek, zrobienie zdjęć, zjedzenie chałwy, wyrównanie straconych płynów. Założyliśmy raczki i wracamy, ale szlakiem żółtym. Decyzja jak najbardziej trafiona. Żółty szlak jest o wiele trudniejszy do wejścia jak i do zejścia niż zielony. Dłuższe podejście i nieprzyjemne głazy mogą sporo napsuć krwi. 

Łukasz jak w baśni

Pogoda... Sztos 


Słońce cudownie nas opromienia

Po minięciu tego etapu, wracamy tą samą drogą jak szliśmy, ale też do pewnego etapu. W miejscu skrętu naszego zielonego szlaku w prawo, my idziemy dalej żółtym. Kierujemy się na szczyt Pasieczna. Nieoznaczony szczyt i najkrótsza droga w dół do zielonego szlaku na Rudawiec. W międzyczasie jeszcze zaliczyliśmy postój w okolicy powalonych drzew. 

Coś na rozgrzanie 

A to już droga na dalszą część


Tutaj sobie przysiedliśmy

Dochodzi chwila prawdy... szlak skręca w lewo, a my zaczynamy brodzić w śniegu po kolana. Azymut wyznaczony i przecieramy szlak. Idealnie trafiliśmy w miejsce. Ktoś z błędem oznaczył szczyt Pasieczna 928 m n.p.m. 


Droga powrotna prowadzi nas w dół 

Jak widać mocno w dół!

Kolejny etap to zejście w dół do rzeki. Korony drzew osłoniły swoje korzenie przed śniegiem i tym samym nie musieliśmy brodzić po kolana. Nachylenie powyżej 45 stopni. Zaczęliśmy trawersować, aby ułatwić sobie zejście. Mijamy w tym miejscu Myśliwskie Skały i ciągle schodzimy. 

Stąd schodziliśmy;)

Nachylenie piękne. Aż prosi się by zbiec ;) 

Ciągła koncentracja i uwaga nas zmęczyła. Nie jestem pewny czy było warto, mając na uwadze jeszcze znalezienie miejsca do przejścia przez rzekę. Rzeka nie była głęboka, ale szeroka. Szersza niż przypuszczałem o tej porze roku. Poszedłem w górę i znalazłem prowizoryczną przeprawę. Kilka kamieni i krzaków. Do mnie zaraz doszła Anna. Najpierw sprawdziłem i przeszedłem na drugi brzeg. Zostawiłem rzeczy i drugi raz przeszedłem z Anną. Udało się, ale było blisko zaliczenia przymusowego zimnego prysznica przeze mnie. 

Tutaj podejmujemy decyzję czy iść i gdzie 

Wyszliśmy blisko mostku i szlaku na Rudawiec. Zaoszczędziliśmy z przeprawą jakieś 40 minut. Anna bez sił po wcześniejszych przygodach, zmusiła się do kolejnego wysiłku. Mieliśmy do przejścia jakąś godzinę pod górę w śniegu zielonym szlakiem. Po tym czasie szlak się wypłaszcza. Godzina 15-ta również nie pomagała. Ludzie schodzą, a my wchodziliśmy. 

W drodze na Rudawiec


Piesek :)

Po przebrnięciu najgorszego etapu, zaczął się płaski teren, ale długi. Wyszliśmy na drogę dla narciarzy biegowych na granicy polsko-czeskiej. Jeszcze kilka minut i osiągamy szczyt Rudawiec 1106 m n.p.m. zimą. 

Weszliśmy lekko zamarznięci 

Akurat na zachód 


I w ten oto sposób zaliczamy jednego dnia dwa szczyty z KGP. Zmęczeni i szczęśliwi, udajemy się jeszcze na pobliski punkt widokowy, aby zrobić zdjęcia zachodowi słońca. Wracając jeszcze w półmroku z czołówkami na szlaku zjadamy nasz gulasz z chlebkami.

Noc nie czeka... My również 

Dochodzimy do rzeki w punkcie startu i w kompletnej ciemności odjeżdżamy z parkingu. Byliśmy tego dnia jednymi z ostatnich wyjeżdżających samochodem. A tego dnia było ich tak wiele. 

Kliknij: Zobacz film pod linkiem

Nasza trasa 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz