2021/01/24

Szyndzielnia - zimowe wejście

 "Po wysiłku pojawia się radość, euforia, którą czuję każdym mięśniem. (...) Do tego dochodzi kojący spokój, wyciszenie." R. Messner

Rozkosznie razem - Szyndzielnia
Łukasz :

Dojechaliśmy do Doliny Wapiennicy i zaparkowaliśmy nieopodal rzeki o tej samej nazwie. Parking nowy i pojemny, ale nas już nie przyjął. Tylu było chętnych, ale nie na wspinanie na Szyndzielnię, a na spacer wzdłuż rzeki prowadzącej do zapory. No cóż... poratowaliśmy się parkingiem na dziko. Anna nie mogła przejść obojętnie koło straganu z oscypkami. Odsetek ludzi na deptaku i na szlaku to jakieś 1:30.

Po skręcie w lewo zgodnie z żółtym szlakiem, oprócz hasającej rudej wiewiórki nie było nikogo więcej.

Za nami główny szlak na szczyt

Pierwsze widoczki

Im wyżej tym więcej śniegu 


Co jakiś czas tylko mijali nas schodzący turyści. Szlak ciągle pnął się w górę. Bez większych wypłaszczeń. Do tego doszedł chłód, śnieg i lód. Nie było miło. Dość mozolnie podchodziliśmy pod górną stację kolejki. 

Najcięższą część trasy mamy już za sobą 

Górna stacja kolejki


W pewnym momencie, wyszliśmy na szeroką drogę, którą szliśmy przez chwilę, aby znowu trzymając się żółtego szlaku dojść do ww. kolejki i wieży widokowej. Tutaj już więcej ludzi, dzieci i sanek. Podchodzimy pod Schronisko Szyndzielnia. Zaskoczyła nas roztaczająca się panorama na miejscu.


Schronisko Szyndzielnia 

I widoki z niego

Minka wszechczasów :)

Zostało kilkanaście metrów do szczytu. Szyndzielnia 1028 m n.p.m. -  zdobyliśmy. Szczyt mało urokliwy. Schodzimy ponownie do schroniska na szybki i ciepły obiad z termosu. Tym razem nasz własny posiłek. Zupa afrykańska! Najlepsza jaką jadłem .

Czasami było ślisko


Nasz dzisiejszy szczyt


Świadczymy własny prowiant

Całe schronisko wyłączone z użytkowania. Posiłki są wydawane przez małe okienko na zewnątrz. Daliśmy pani pamiątkowe zakładki. Po nabraniu sił, zakładamy raczki. Wiemy co nas czeka w drodze powrotnej, więc zawczasu się przygotowujemy. Schodzimy naszym zwyczajem w nocy przy włączonych czołówkach. Poniżej w oddali widzimy rozświetloną Bielsko-Białą. 

Nocne zejście 



To ja a nie księżyc 

Anna:

Szyndzielnia to kolejny szczyt w Beskidzie Śląskim, który był mi nieznany. Czułam jednak, że nie będzie łatwo. Wręcz przeciwnie - ta góra mocno mnie doświadczy. Początkowo zdziwił mnie ten zapchany parking do granic możliwości. Przecież tyle osób nie wspina się po górach - pomyślałam sobie. I faktycznie większość poszła na niedzielny spacerek wzdłuż zapory . Pierwszy etap naszego wędrowania to właśnie spacer wśród ludzi po części parkowo-leśnej. Dopiero od domku przy zaporze odchodzi szlak na Szyndzielnię. 

Pogoda wymarzona 


Tama

Mój wędrowiec :)

Ktoś zostawił jeszcze znak - "Zakaz wstępu. Wycinka drzew", ale z nieaktualną datą. Zatem wchodzimy i na powitanie cudna.....wiewiórka. Mój aparat spoczywał spokojnie w plecaku a ten w telefonie nie nadążał za tym zwinnym zwierzątkiem. Efekt zdjęciowy - słaby;) Szlak od początku piął się mocno w górę, choć jak mogło być mocno przekonałam się dopiero po pewnym czasie. Jedno jest pewne - nie było żadnych odcinków, po których mogłabym sobie bez zadyszki spacerować. Czym wyżej tym oczywiście więcej śniegu. Aż doszliśmy do momentu, gdzie przedzieraliśmy się przez głęboki, zamarznięty śnieg, dopasowując się do śladów już pozostawionych. 

Wygląda jakbym wcale się nie męczyła;)

Trop dużego zwierza

To dodatkowo potęgowało moje zmęczenie. Musiałam bardzo często przystawać, aż w końcu na pieńku zrobiliśmy sobie prowizoryczny piknik i dogrzaliśmy się oraz doładowaliśmy baterie.  Miałam czas, żeby zastanawiać się nad przyczyną mojego totalnego wyczerpania. Nie pamiętam bowiem, żeby góra mnie aż tak wymęczyła - a jeszcze nawet nie dotarłam do szczytu. Doszłam do wniosku, że proporcje czasu do przewyższenia były nieporównywalne z tymi wcześniejszymi. Dlatego dochodząc do kolejki autentycznie myślałam, że nie zrobię już kroku tego dnia.

A tutaj "odpoczywam na kijkach" ;)

Cierpliwie czeka :)

Jak można się domyśleć nie byłam w stanie wspiąć się na wieżę widokową. Proponowałam Łukaszowi, ale chciał tylko ze mną. To miłe :) ale tym razem nie mogłam. W związku z tym powoli ruszyliśmy w kierunku schroniska. Jak się okazało do samego szczytu było jeszcze bardzo daleko. A już słońce zbliżało się ku zachodowi. Widok przy schronisku zrekompensował cały włożony wysiłek. 

Zachwycił mnie ten widok





Ale trzeba było jeszcze ujrzeć ten wymarzony szczyt. Ostatnia górka - dość mocna ale zakończona zdobyciem Szyndzielni. Na samej górze piękna śnieżna zima. 



Upragniona żółta tabliczka 
 
Po zdjęciach ostrożne zejście na dół i próba znalezienia schronienia przed zimnem w ... schronisku. Daremna. Moloch straszył pustkami. Właściwie - nieoznaczone okienko na zewnątrz, wydawało posiłki. W związku z tym, że prawie nic już o tej porze nie było co by nas interesowało, skupiliśmy się na naszej zupie.....afrykańskiej. To moje nowe danie popisowe:) Wyśmienicie rozgrzewające. Pierwszy raz konsumowaliśmy obiad z naszego nowo nabytego termosu obiadowego. Genialny wynalazek:) 

Pyszności

Nie przymarzliśmy do ławki, więc po założeniu raczków udaliśmy się w dół . Narzuciłam tempo zawrotne - jakbym dostała nowe baterie. Zbieganie ze stoku może być naprawdę fantastyczne. Po kilkunastu minutach zrobiło się zupełnie ciemno, więc założenie czołówki było konieczne. Zrobiliśmy po drodze jeszcze kilka zdjęć w zupełnej ciemności, co też może być przyjemne. 


Nocne schodzenie :)


Wychodząc z lasu ściągnęliśmy raczki i resztę trasy przeszliśmy po tym ciemnym trakcie spacerowym. Była to wyczerpująca wspinaczka, ale jak każda uświadomiła mi, że potrafię przełamać swoją niemoc i słabość, aby osiągnąć cel.

Kliknij: Nasz film z wyprawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz