2020/11/21

Babia Góra - Zimowe wejście - Korona Gór Polskich - DPG

"Wystarczy mi dotyk ciepłej skały, wystarczy przestrzeń górska. Góry są moim tchnieniem." W.Kurtyka

Błogostan na Diablaku
Anna:

Babia Góra od zawsze była tą mityczną, która wydawała się górować nad innymi i być całkowicie poza moim zasięgiem. Nie przypuszczałam, że przypuszczę atak na ten szczyt kiedykolwiek. A jednak nadszedł w moim życiu taki czas, że Diablak stał się dla mnie wyzwaniem dość szybko. I tak dzisiaj znalazłam się u jego podnóża w scenerii więcej niż bajkowej.

Zaskakujący śnieg sprawił, że cała wspinaczka przerosła moje oczekiwania pod względem intensywności przeżyć i radości dziecka, która się we mnie obudziła.... w pewnym szczególnym momencie. Byłam tak zaaferowana już na starcie, że przekroczyłam próg Parku Narodowego bez zakupionego biletu. Pan, donośnym okrzykiem, ściągnął mnie ... na ziemię. Zreflektowałam się na tyle, że zdążyłam przyodziać dodatkowe ciuchy, bo było naprawdę mroźno. I tak ubrana, udałam się pod strome już na początku podejście. Zadyszka jak zwykle. Tempo jak zwykle. Ale ślisko...... jak nigdy. Podpierałam się na kijkach, ale to niestety nie wpływało na wzrost tempa.

Pani zima

Łukasz w zimowej scenerii

 Oczywiście wszyscy co mogli mnie mijali, ale ja wiedziałam swoje - przyszłam tutaj i na pewno nie zawrócę. Mogłam "podziwiać" przynajmniej wszelakiej maści obuwie, w jakim lansują się ludzie w takim warunkach pogodowych. Zachwycające! Adidaski, tenisówki - pełna różnorodność. Zabrakło tylko szpilek ! W każdym razie miałam na pewno odpowiednie buty, w przeciwieństwie do..... letnich spodni. Tak się stało, że nie zdążyłam zaopatrzyć się w nic cieplejszego. Przy minus 5 stopniach to był naprawdę podwójny wyczyn. Ale słońce mocno mnie wspierało i nie pozwoliło abym zmarzła. Niestety słońce nie ma mocy wnoszenia na szczyt;) Doczłapanie do Sokolicy wydawało mi się szczytem możliwości. 

Pasmo po którym będziemy się wdrapywać 

Widoki widokami ale jeść trzeba 

Szczęśliwi z kolejnej wyprawy

Miałam wszystko jak na dłoni - Babia Góra pięknie oświetlona i cała panorama Tatr włącznie - jak z obrazka. Miałam również dość, już na tej platformie widokowej. Potworne zmęczenie, powodujące, że z pewną tęsknotą patrzyłam na ten charakterystyczny szczyt przed nami. Postanowiliśmy się posilić, zregenerować i ...... założyć raczki. 

Anny nie udało się zatrzymać 

Nasze raczki uratowały naszą wyprawę 

Jak tylko mamy okazję to grzejemy się nawzajem 

I właśnie ten moment okazał się przełomowy! Przełomowy, nie nawet dla tej wyprawy, ale dla całej mojej wewnętrznej przemiany. Nagle jakby ktoś włożył mi w buty napęd elektryczny. Jak wyrwałam do przodu! Jak się rozpędziłam! Jak zaczęłam po kolei wymijać tych, którzy wcześniej mnie wyminęli! Jak zaczęłam śpiewać z radości! Boże, co za uczucie! Nigdy nie zapomnę tej chwili :) Kijki rzuciłam w zapomnienie:) Łukasz, pierwszy raz wołał za mną, żebym tak ........ nie biegła! Biegła?! Przecież ja do tej pory ledwo stawiałam nogę za nogą. Człapałam po różnych stokach z reguły z dużym trudem podchodząc gdziekolwiek. A dzisiaj, dzięki raczkom, taka odmiana. Słońce widząc mój zachwyt świeciło jeszcze intensywniej a ja zatrzymałam się dopiero przed .... Gówniakiem. Nazwa nie rzuca na kolana, ale podejście owszem.

Czy nie jest zjawiskowo?

Szczyty tatrzańskie wyłaniają się z rannych chmur

Słońce w pełnej okazałości

Wydawało mi się, że to już blisko

Tu Anna jest w naturalnym środowisku 

Panorama obu stron pasma

Północna strona Babiej Góry 

Gdzieś tam też będziemy 


 Chyba przeszarżowałam z tempem;) Gówniak nie był takim gówniakiem, jak mógł się wydawać na początku. Będę go pamiętać. ;) Ostatnie podejście pod Diablak dawało nadzieję, że szczyt jest w zasięgu ręki. I tak też się stało. Dotarliśmy na miejsce a tam zniewalające widoki i bezkres rozpościerających się przed nami szczytów. Te pejzaże zostaną ze mną na zawsze. W takiej wyjątkowej scenerii bieli mgieł, wyłaniających się z nich szczytów, poprzeplatanych promieniami słońca spędziliśmy całkiem sporo czasu. Zatraciliśmy się w niecodziennym klimacie stworzonym przez naturę. 

Łukasz w naturalnym środowisku 

Nie mogliśmy się powstrzymać 

Anna na szczycie chmur

Zachwyciły nas te pejzaże

Babia hora

Musimy tu przyjść z kocykiem kiedyś 


Zamrożony ołtarz

Widok na Tatry

Kompletnie nie przeszkadzali mi ludzie, którzy w dość sporej ilości znaleźli się tam nie wiadomo skąd. Jak zwykle, w takich chwilach po prostu się wyłączam - na wszelkie odgłosy i ślady obecności innych. Nie zauważam innych, jakby góra była tylko dla mnie i mojego Łukasza. Staliśmy tam wpatrzeni w przestrzeń jakby świat poza nami nie istniał. Doznanie, którego doświadczenie pozostanie już na zawsze we mnie. Zatrzymać ten moment w kadrze było warte każdego wysiłku i kroku, który mnie tam doprowadził. Jednak nadszedł czas na schodzenie, gdyż niewiele go pozostało do pogrążenia się w ciemnościach wieczoru. Zbiegałam jak się domyślacie na tych raczkach z uśmiechem na ustach. Pewność z jaką stawiałam kroki na tym lodowisku - bo miejscami właśnie tak było, dodawała mi siły i prędkości. Niestety do czasu! Dotarliśmy do wspomnianej wcześniej Sokolicy i tam zrobiliśmy ostatnie zdjęcia po zachodzie słońca. 

Żegnamy się z górą

A potem zaczęła się męka. Potworny ból, który odezwał się w kolanach sprawiał, że co kilka kroków musiałam się zatrzymywać. Odcinek 45 minutowego zejścia był prawdziwą torturą. Po dotarciu do domu zaaplikowałam sobie wielotorową kurację. Podziałało! :) Mam tylko nadzieję, że zdjęcia, które dla was wybraliśmy oddadzą choć trochę piękno tego szczytu i naszych doświadczeń tego dnia.

Łukasz:

O Babiej Górze w sumie nie myślałem tak bardzo nigdy i nigdy to nie był mój cel sam w sobie. Anna zapaliła mnie tym wyzwaniem często o nim wspominając. Dużo też o nim słyszałem od znajomych i ludzi którzy mają góry zamiast serca. Te wszystkie głosy i marzenie Anny o wejściu na Babią spowodowało, że zaczęliśmy planować wejście. Przekładaliśmy je kilkukrotnie. Zastępowaliśmy wejście na Diablak, innymi szczytami, czasami pogoda płatała nam figle i marzenie wciąż żywe musiało ustępować rzeczywistości. Miałem ciągle podgląd na kamerce on-line na panujące warunki w okolicy. Czasami w pracy, czasami w samochodzie spoglądałem na to co się tam dzieje. Z historii ludzi, którzy tam byli w naszych głowach tworzyła się wizja bardzo wietrznej i czasami niebezpiecznej góry. Patrząc na nią z Hali Miziowej, życzyliśmy sobie z Anną niechybnego wejścia w roku 2020. Nie wiem czy wtedy do końca mieliśmy pewność, że te marzenia mogą się ziścić w jesienno - zimowej scenerii. Kiedy już padł termin i wszystkie koniunkcje planet zaczęły nam sprzyjać, spojrzałem jeszcze raz na prognozę pogody. Mieliśmy sobotę i niedzielę do wyboru. Oba te dni były sprzyjające, ale sobota z małą przewagą przechyliła szale. Na marginesie powiem, że niedziela była bardzo wietrzna, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy. Dwa dni wcześniej spadł tam śnieg, a nasza przygoda miała trwać przy temperaturze -4/ -5 stC. Rzutem na taśmę zaopatrzyliśmy się w raczki na zmrożone, wyślizgane ścieżki. Zaplanowaliśmy początek szlaku z Przełęczy Krowiarki. Bardzo szybko można jakieś widoki dostrzec, mając ponad 1000 m n.p.m. na starcie. Temu wszystkiemu towarzyszył jeden negatywny oddźwięk. Parkingowy oszukał mnie pobierając opłatę, a ja zorientowałem się po czasie. Oby karma wrócił i pokarała nieszczęśnika. Mając ten niemiły akcent za sobą. Kupiliśmy bilety do parku po 6 zł od osoby i czas zacząć wędrówkę czerwonym szlakiem. Od razu rzuciła się nam gorsza przyczepność z podłożem i zmrożona cała roślinność wokół nas.

Namiastka zimy

Ludzie schodzili dość ostrożnie. Nam to bez różnicy...jesteśmy przygotowani na prawie każdą ewentualność. Po dość długim odcinku biegnącym lasem, dochodzimy na pierwszy przystanek jakim była Sokolica 1367 m n.p.m. 

Babia Góra w pełnej okazałości 

I my na jej tle 

Tam zobaczyliśmy panoramę okolicy, naszą Babią Górę i zamarznięte korony drzew będące w cieniu góry. Urządziliśmy sobie krótki odpoczynek i mogliśmy po części zregenerować nadwątlone siły. Stąd widzimy przekrój pagórków za którymi na końcu czeka Babia. Nie przedłużając dalej kontynuujemy nasz marsz pod górę. Tutaj zdecydowanie było więcej śniegu, a miejscami lód uprzykrzał życie. W krótkim czasie przekonałem się o tym na własnej skórze. Do pośredniego szczytu jakim była Kępa 1530 m n.p.m zawitaliśmy już w raczkach. Po ich nałożeniu Anna "wystrzeliła" do góry nie obracając się za siebie ;) Pomału pokazują się nam Tatry w swoim majestacie. 

Zawsze ktoś się zjawi i pomoże nam cyknąć kilka zdjęć 

W nocy musiało być zimno 



Łukasz uwieczniający przyrodę


W drodze 

Idąc dalej otwiera nam się panorama na obie strony pasma. Anna odleciała z zachwytu. Bezchmurne niebo i przejrzystość powietrza dało niepowtarzalny efekt "łał". 


Pogodę mieliśmy "petardę"



Zmęczeni ale zdeterminowani 


Za kolejną górką wydaje nam się, że to już koniec, a tam kolejne wzniesienie tylko jeszcze wyższe. Przed nami kolejny szczyt Gówniak 1617 m n.p.m. Już ostatni. 


Mała Babia na pierwszym planie 


To już Babia? 

My na szczycie o romantycznej nazwie Gówniak 

Wchodzimy coraz wyżej i wreszcie docieramy na upragniony szczyt 1725 m n.p.m. Góra zdobyta! Byliśmy szczęśliwy, że kolejne marzenie spełniło się.


Szczęśliwi! 



Z lewej to Pilsko 

Anna w żywiole 


Zejście do Markowych Szczawin

Nasza miejscówka 

Wietrzny szczyt okazał się dla nas łaskawy. Lekkie podmuchy prawie nie były odczuwalne. Po serii zdjęć i opróżnieniu plecaków z prowiantu wyruszamy tą samą drogą do parkingu. Był pomysł wejść do schroniska na Markowych Szczawinach, ale nie przy tak krótkim dniu. Będzie jeszcze okazja, ale nie dzisiaj. Po 14.30 zaczęliśmy schodzić w dół. 

Z raczkami zejście nie wygląda źle 

Zachód nad Babią 

Kliknij w link: Zobacz film pod linkiem


4 komentarze:

  1. Babia Góra zawsze będzie dla mnie magiczna, a Wasze Aniu i Łukaszu zdjęcia, przywołały cudowne wspomnienia beztroskiej młodości.
    Po raz pierwszy wspinałam się na ten szczyt gdy miałam 17 lat i do dziś pamiętam cudowny zachód słońca oraz nocowanie w lesie w szałasie tuż po wyjściu z terenu ścisłego parku krajobrazowego....No tak, szaleństwo i młodzieńczy brak przezorności spowodowały, że nie zdążyliśmy zejść przed nocą.
    Nierozsądne....ale jaka przygoda!��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się bardzo, że nasze zdjęcia przywołały takie piękne wspomnienia. Jolu, widzę, że bardzo wcześnie zaczęłaś się wspinać. Świetnie! Tam, faktycznie chodzi się aby obejrzeć zachód słońca albo... wschód;)

      Usuń
  2. Pięknie kochani :) Byłam na Babiej Górze we wrześniu 2020 roku było cudownie ale wietrznie widoki zapierały dech , a mój Andrzejek czekał na mnie pod Babią Górą na ławeczce z napisem ostrzegawczym ,, Uwaga żmije !'':) Pozdrawiam Was i dziękuję za spotkanie .

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszymy, że Wam się podoba. To piękna anegdota z Babiej Góry. Dlatego polecamy zimowe wejścia, bo żadne żmije wtedy nam nie straszne. Dziękujemy, że nas wspieracie :)

    OdpowiedzUsuń