"Nigdy się nie cofać. Kto przeżywa każdą chwilę z pasją, nie marnuje tego cennego daru, jakim jest życie" Ch. Parenti
|
Anna prawie u wrót piekielnych |
Łukasz:Dzisiejsza przygoda na kolejny ze szczytów Korony Gór Polskich, przywiodła nas do miejscowości Pokrzywna. To stąd będziemy atakować Biskupią Kopę. Pogoda była trochę niepewna w późniejszej części dnia. Przewidywano nawet burze, więc musieliśmy się sprężyć i dojść w czasie, aby zdążyć zejść do doliny przed załamaniem.
Zaparkowaliśmy na darmowym parkingu obok zbiorników wodnych. Idziemy spokojnie niebieskim szlakiem do kaplicy polowej. Mijamy ośrodki wczasowe już lekko ospałe. Byliśmy we wrześniu, więc ludzi jak na lekarstwo w domkach kempingowych. Nie pamiętam kiedy byłem w kaplicy polowej, więc było miło zobaczyć takie miejsce. Nie było ludzi więc mogliśmy spokojnie zapoznać się z tym miejscem zasnutym w lesie i przy szumie bliskiego potoku. Kolejny przystanek to perć - Gwarkowa Perć. Pierwsza moja i Anny perć jaką zamierzamy przejść. Nie jest ona długa, ale zakończona 30 szczebelkową drabiną na którą trzeba się wspinać i wejść na półkę powyżej. Przed nami szedł ojciec z małym dzieckiem w nosidełku więc my też damy radę. Samo podejście pod drabinkę było dość strome, ale równie krótkie. Kilka kroków w skale, aby dotrzeć do perci. Szybkie wejście na drabinkę spowodowało szybkie z niej zejście i zostawienie jej daleko w tyle. Nie była tak straszna jak ją malowali. Kolejnym naszym punktem jest Piekiełko. Miejsce gdzie według legend był kiedyś portal do piekła. Skały łupkowe w tym miejscu są czarne i dają używanie wyobraźni. Skały mogły być tutaj wydobywane jako budulec dla okolicznych domostw. Kilka zdjęć i wracamy. Zmieniamy szlak na żółty i idziemy nim do momentu znaku w którym się dowiadujemy, że to droga Amalii nad Anusią. Anna podbudowana tą informacją daje upust swym emocjom w postaci zdjęcia i ruszamy bardzo spokojną trasą z innymi osobami, którzy mają ewidentnie ten sam cel, czyli Górski Dom Turysty pod Biskupią Kopą. Szlak wiedzie szeroką ziemną drogą jakich tutaj jest trochę. W pewnym momencie wyłania się Srebrna Kopa. Wzgórze za dolinką, które kiedyś było mocno zalesione, w tej chwili to puste miejsce. Idąc dalej schodzimy z drogi na rzecz nieco bardziej nachylonego szlaku i po kamieniach z trudem dochodzimy do schroniska. Miejsce delikatnie mówiąc oblegane. Miejsce na rożno... zajęte, pobliskie stoliki pod parasolami... zajęte. Ludzie zaczęli siedzieć na trawie. Kolejka ludzi po strawę nie miała końca i bardzo wolno się kurczyła. Tak wolną obsługę albo niezdecydowanych klientów dawno nie widzieliśmy. Reżim bardzo mocno przestrzegany. W środku może być tylko jedna osoba przy ladzie. Po zrobieniu zdjęć menu, zauważyłem że w środku nie ma prawie nikogo przy stołach, a na zewnątrz ludzie tłoczą się w spiekocie. Polecamy usiąść wewnątrz ponieważ nic nie tracicie, a można odpocząć i komfortowo zjeść zamówiony obiad. Naleśniki chyba przebiły wszystkie inne naleśniki, które do tej pory jedliśmy. Wydaje nam się tak za każdym razem jak zmęczeni i głodni zasiadamy do stołu :) Zjedliśmy ze smakiem. Po wyjściu ze schroniska mamy ładny widok na lewo na pobliską dolinkę. Zapomniałem wspomnieć, że tak samo jak Srebrna Kopa tak samo Górski Dom Turysty były niegdyś zanurzony w lesie. W tej chwili już tak nie jest i wyprzedzając fakty, schronisko jest dość długo widoczne podczas schodzenia. Wychodzimy z domu turysty i idąc chwilę drogą, a później czerwonym szlakiem sudeckim atakujemy szczyt. W połowie drogi do zalesionej części szlaku, "atakują" nas nieco większe mrówki ze skrzydełkami. Bagatelizując sytuację uciekamy z tego miejsca, wchodząc w las. Po niedługiej chwili docieramy na Biskupią Kopę 890m n.p.m. i ją zdobywamy. Szczęśliwe uniesienia przerywa mrówka ze skrzydełkami. Coś nie gra! Na szczycie mamy wieże widokową, ale Pan z obsługi nie radzi wchodzić. Kataklizm a może apokalipsa? Mrówki zaanektowały to miejsce. Rój krąży wokół wieży. Anna zrezygnowała z wątpliwej przyjemności, a ja chciałem zobaczyć widoki. Kapelusz na drogę i wskoczyłem na górę. Wytrzymałem może minutę. Do momentu, w którym były wszędzie na moim ciele. Czułem że weszły mi pod koszulkę i oblepiły moje nogi. Kilka zdjęć i zbiegłem na dół, a na dole wcale nie lepiej. Najwidoczniej rój zbiegł razem ze mną. Wychodząc z wieży zobaczyłem jak dzielna Anna z nimi walczy. Były wszędzie. Podobno jest ich tak wiele ze względu na zmieniająca się pogodę i wspomniane załamanie. Nie czekając dłużej uciekliśmy. Nie gościnne to miejsce. Schodzimy dalej czerwonym szlakiem i przy Krzyżu Pojednania skręcamy w lewo. Kierujemy się na Srebrną Kopę. Mamy mało czasu. Pogoda już zaczęła się zmieniać. Dobrze że to nas nie wystraszyło i weszliśmy jeszcze na Srebrną. Trochę nas wodził ten szlak. Jak już myśleliśmy, że to szczyt to okazywało się że za wzniesieniem jest kolejne ale wyższe wzniesienie. Bardzo przyjemny szlak i zero ludzi. Nikogo tu nie ma. Po wejściu i osiągnięciu pułapu 785m n.p.m. zdobywamy drugą tego dnia Kopę. Nie wiem czy brak tłoku, zmieniająca się pogoda, czy miejsce, ale się nam ono spodobało. Wrócimy tu jeszcze. Pojedynczy grzmot oprzytomnił nas. Schodzimy dalej czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim. Bardzo zaniedbany. Wszędzie luźne kamienie i bardzo zarośnięty. Przechodzimy koło tarasu widokowego. Odpoczywamy i nazywamy go na mapie własnymi imionami :) To będzie nasz wkład w uatrakcyjnienie tego miejsca. Po przedarciu się przez zapuszczony szlak i wejście na żółty od razu musieliśmy podkręcić tępo. Grzmoty zbliżały się do nas coraz bardziej. Na Przełęczy pod Zamkową Górą miałem jeszcze jeden punkt planu...Grób Czarownicy. Półmrok zbliżającej się burzy i grzmoty to wyjątkowa sceneria na odwiedzenie takiego miejsca;) Anna nie była zachwycona, ale się zgodziła. W pierwszej chwili zeszliśmy ze szlaku w poszukiwaniu tego miejsca. Błądziliśmy, a do tego gonił nas czas i pogoda. Okazało się że sam grób jest przy szlaku i nie jest za bardzo wyeksponowany. Udało się. Pora wracać i to w szybkim tempie. Pierwsze krople zastały nas w połowie drogi do parkingu. Anna już jak zaprawiony w boju piechur zakłada na plecak worek przeciwdeszczowy i wyciąga parasol. Szykujemy się na najgorsze. Każdy kolejny krok przybliża nas do końca. Wchodzimy w las i robi się całkowicie ciemno. Wyciągam Annie czołówkę. Sam włączam mała lampkę, którą zawsze noszę z przodu. Udaje się. Dochodzimy do samochodu. Tylko zmieniliśmy buty na wygodniejsze i weszliśmy do samochodu. Zaczęło lać, błyskać i wszystko co miała burza w repertuarze. Drogi zamieniły się w rwące rzeki. Samochody zatrzymywały się z braku widoczności. Taka aura nam towarzyszyła przez całą podróż powrotną.
Na marginesie...czytając później legendę o grobie czarownicy można przeczytać, że w zamierzchłych czasach, byli pewni grajkowie, którzy któregoś dnia zaczęli specjalnie grać melodię na jej grobie, której nie lubiła. To ją podobno rozgniewało i przegoniła żartownisiów, ściągając na nich burze.
Polecamy:)
Anna:
Myśmy żadnych instrumentów z sobą nie wzięli, a jednak spuściła na nas grzmoty . I to na całe dwie godziny jazdy powrotnej. Takiego horroru to dawno nie przeżyłam, jeśli w ogóle. Jednak wracając do początku naszej wędrówki, to znowu muszę zacząć od ...upału. Zrobiło się nieoczekiwanie gorąco. A jak wiecie ja z trudem znoszę wysokie temperatury. Nie było wyjścia w tym przypadku. Musiałam dać radę. Po początkowym spacerze w lesie i zacienionej części dotarliśmy do pierwszych skałek. I już myślałam, że będę ten szlak przeklinać jak wcześniejsze Pilsko. Ale jak zobaczyłam Perć to od razu włączył mi się duch przygody i wspięłam się bez mrugnięcia okiem i bez.... oglądania się za siebie:) Zdjęcie z góry zrobił oczywiście Łukasz. Ja już wtedy byłam w bezpiecznym miejscu, bo za bardzo ściągało mnie na dół ;) Dojście do Piekiełka było całkiem przyjemne, ale stanięcie .....u wrót piekieł może dostarczyć nieoczekiwanych dreszczy. Łukasz najwyraźniej chciał posiąść tajemnicę tego miejsca i całkiem zagłębił się w skalnych czeluściach. Ale dzięki temu mogłam zrobić zdjęcia z zaskoczenia, które bardzo się spodobały mojemu mężczyźnie. I tak jak piekło przyjęło nas przyjaźnie tak potem zrobiło się .......piekielnie gorąco na nieprzesłoniętym drzewami szlaku. Pierwszy raz całkowicie przyssałam się do spływającej po ziemi wodzie, aby choć trochę spryskać swoje rozgrzane ciało. Oddałabym wtedy wszystko za .... prysznic;) Na tym odcinku zatrzymałam się co kilkanaście kroków i pragnęłam już tylko jednego.... aby dotrzeć do schroniska. W końcu, gdy już ledwo żyłam, padłam przy stole w tym przytulnym miejscu. Naleśniki, które możecie podziwiać na zdjęciu, zachwyciły mnie na tyle, że odzyskałam siły i chęć do zmierzenia się ze szczytem. Przezornie nabyłam również colę na drogę. I jak się później okaże, każdy łyk, z tej butelki był bezcenny. Od schroniska teoretycznie jest już blisko na szczytową wieżę, ale przy dość stromym podejściu w takim upale to znowu była walka z własnym ciałem. Na szczycie, jak już Łukasz wspomniał, niespodzianka w postaci roju latających "potworów". Darowałam sobie wątpliwą przyjemność z bycia na szczycie wieży. Wystarczyły mi widoki, które mogłam podziwiać z dołu i na dalszej trasie. Ale dzięki Łukaszowi mamy bezcenne spojrzenie na otaczające nas ze szczytu pejzaże. Zdjęcie zrobione na szczycie oddaje moje wyczerpanie. Ale jakimś cudem , zmierzając na kolejną Kopę tego dnia, odżyłam. Moc coli podziałała;) Szlak na kolejny szczyt tego dnia był nad wyraz urokliwy i zaskarbił sobie moje serce, zjawiskowymi widokami pozostałości drzew, często samotnie próbujące przetrwać pomimo wszystko. Utrwaliłam na kliszy mnóstwo ujęć, które były właściwie gotowymi obrazami. Wystarczyło je zauważyć. Zatrzymać się. Poświęcić im chwilę. Zdecydowanie Srebrna Kopa nas zauroczyła, również swoją ciszą i pustkowiem. A potem schodząc, gdzieś w gąszczu znaleźliśmy .........nasz taras widokowy. To był wyjątkowy moment. Nawet zaczęliśmy rozważać czy nie zostać tam na noc. Jednak brak jakiegokolwiek prowiantu zmusił nas do zejścia. I to szybkiego zejścia, jakże przecież zarośniętym szlakiem. Zbliżająca się burza była nieuchronna. Czułam, że nie zdążymy uciec. Czułam, że może być naprawdę groźnie. Ale przecież jeszcze czekała.....czarownica. No i nie mogło skończyć się to inaczej, choć szłam na ten grób z dobrymi intencjami. Niestety czarownica przemówiła do nas w najbardziej spektakularny sposób. Pierwszy raz schodziłam z czołówką i gdyby nie grzmoty wokół, byłabym zachwycona. Wpadliśmy do auta w tej samej sekundzie, gdy .... rozpętało się piekło. Jazda powrotna była bardziej wyczerpująca niż zdobycie szczytu. Dzięki aniołom dotarliśmy szczęśliwie a burza trwała jeszcze do późnej nocy....
Zobaczcie:
Kliknij w link: Film z naszą trasą
|
Anna na Gwarkowej Perci |
|
Widok z góry ze wspomnianej półki, na którą prowadzi drabina |
|
Piekiełko |
|
Anna tutaj zostaje po zobaczeniu nazwy szlaku;) |
|
Z pewną dozą rozsądku przed mocą piekielnych wrót |
|
Kapliczka w kościele polowym |
|
Srebrna Kopa ze szlaku na Biskupią Kopę |
|
Nasz pyszny obiad w Górskim Domu Turysty |
|
Nie da się nie zauważyć, że zbliżamy się do schroniska |
|
Podchodząc pod szczyt |
|
Upragniona Biskupia Kopa zdobyta |
|
Rój (proszę się dobrze przyjrzeć) |
|
Jak by nie pewien rój to miejsce i wieża niczego sobie |
|
Tam idziemy |
|
Widok z wieży na Biskupiej (dla wprawnego oka z prawej strony krawędzi zdjęcia latający potwór) |
|
Ładna panorama, ale dłużej się nie dało podziwiać tak pięknych widoków ;) |
|
Schodzimy do Srebrnej Kopy |
|
Ze Srebrnej a za nami Górski Dom Turysty |
|
Anna w pełnym repertuarze naszych celów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz