"Wędrówka to w istocie sztuka, którą trzeba uprawiać bez napięcia, z pasją i miłością" T. Terzani
|
Mamy szczęście do dobrych fotografów na trasie :)
|
Łukasz:Zaczęliśmy naszą całodzienną wyprawę jak na nasze standardy, dość wcześnie bo o 9.00 ;) Fakt - założyliśmy sobie ambitne cele, które chcieliśmy zrealizować i to nas zmobilizowało do działań "ostatecznych". I można powiedzieć, że to ta "wczesna" godzina nas uchroniła.
Uchroniła nas przed czekaniem w kolejce, ale o tym za chwilę. Zatrzymaliśmy się na parkingu trochę dalej oddalonym, patrząc od miasta. Parking jak każdy inny, ale z ceną 10 zł za cały dzień. Dochodziło się z niego na Rozdroże pod Kamieńczykiem. Kolejny przystanek to Wodospad Kamieńczyka do którego podążaliśmy po bardzo nierównym i nieprzyjemnym szlaku z wystającymi co chwilę kamieniami. Przy kasie do wodospadu może dwie osoby. Szansa która się już nie powtórzy. Poczekaliśmy może kilka minut i mogliśmy zacząć zwiedzanie tego miejsca. Na dole pustki. Wirus o dziwo ma swoje plusy. Spokojnie dało się zrobić zdjęcia bez czekania. Dokładnie nie wiem ile nam zajęła ta cała eskapada, ale po wyjściu okazało się, że czeka już mnóstwo ludzi, a do tego wszystkiego dołączyła się jakaś kolonia dzieci. Mieliśmy dużo szczęścia. Żałuję trochę, że nie byliśmy w schronisku, ale może uda się innym razem. Ładny widok jest za schroniskiem, gdzie czekają ławeczki na których można odpocząć i pooglądać widoczki na m.in Wysoki Kamień. Polecamy. Teraz danina w kasie parku i wchodzimy dość mocno do góry, czerwonym szlakiem. Droga szeroka, wybrukowana i przygotowana dla turystów i mijającego nas co jakiś czas samochodu zaopatrzenia ze schroniska powyżej. Szlak był w większości osłonięty drzewami. Bez wytchnienia wchodzimy do góry. Na ten sam pomysł wpadło sporo innych ludzi. Dochodzimy do Schroniska na Hali Szrenickiej. Po kilku zdjęciach, odpoczynku, szybkim zwiedzenia budynku i przyjrzeniu się menu, wychodzimy i idziemy dalej w górę trzymając się czerwonego szlaku na Szrenicę. Po wykonaniu zdjęć powyżej schroniska i kilkunastu minutach dochodzimy na szczyt. Ludzi jest o wiele więcej. Pewnie ze względu na bliskość kolejki krzesełkowej. Postanowiliśmy tutaj zjeść obiad. Anna poszła poszukać stolika, a ja w tym czasie zamówiłem dla nas jedzenie. Schronisko zadbane i czyste. Brudne naczynia są na bieżąco wynoszone, a posiłki wydawane bardzo sprawnie. Dania przygotowane przez obsługę były wizualnie zachęcające, a smak nie ustępował wzrokowemu doznaniu. Zjedliśmy ze smakiem. Po krótkiej sjeście, zrobiliśmy zdjęcia na tarasie widokowym oraz pod nim - i w drogę. Tym razem udajemy się na Śnieżne Kotły. Idziemy na przełaj ze schroniska i wychodzimy znowu na Czerwony szlak za "Trzema Świnkami". Przechodzimy skałkę Twarożnik i na rozdrożu z żółtym szlakiem zmieniamy trasę i kierujemy się na źródło rzeki Łaby. Idziemy kilka minut i dochodzimy do pierścienia z kamienia na wzór studni i dużego zgrupowania ludzi, kilku ławeczek i herbów miast przez które przepływa rzeka Łaba. Ciekawe miejsce, na które daliśmy sobie chwilę, aby trochę dojść do siebie po trudach wędrówki. Zmieniamy szlak już nieco zmęczeni, na czerwony i schodząc w dół, mijamy krzaczki jagód, patrząc ciągle na cel naszej podróży. Wydaje się jeszcze taki odległy, ale nie poddajemy się. Dochodzimy do czeskiego schroniska a zarazem hotelu o nazwie Labska bouda. Ciekawa jest historia tego budynku i jego początki. Z bliska już nie wydaje się taki majestatyczny, a raczej staje się bryłą betonu, która zaczyna się sypać i czas świetności ma już za sobą. Można coś zjeść, ale jakoś nas to miejsce nie zachęca. Idziemy dalej po to, po co tu przyszliśmy. Mijając schronisko wychodzimy na chwilę na drogę i znowu na wydeptany szlak czerwony. Kierujemy się na słynny wodospad Panczawy, najwyższy wodospad w Czechach. Widok może nie jest tak spektakularny jak po zimowych roztopach, ale pisaliśmy się na taką ewentualność. Wody nie ma za dużo, ale naturalnie widoki z tego miejsca na poniższą Łabską Dolinę są magiczne i piękne jak żadne, które widzieliśmy do tej pory. Wysokość sprawia że dolina wygląda jak wyciągnięta z bajki. Po zachwycie nad tym wszystkim co ujrzeliśmy, pora iść dalej. Wracamy tym samym szlakiem do czeskiego schroniska tylko tym razem idziemy żółtym szlakiem u podnóża fundamentów boudy. Przechodzimy urokliwy mostek i zaczyna padać deszcz. Nie mogło być inaczej. To jednocześnie nasze szczęście i przekleństwo ;) Szczęście, ponieważ nie jest tak gorąco, a przekleństwo ponieważ musimy zabezpieczyć się przed przemoknięciem. Tym razem testowaliśmy sprzęt zakupiony jeszcze na Hali Boraczej. A mianowicie żółte peleryny foliowe. Gorąco, duszno i nic nie słychać. Osobiście wolę parasol :) Przelotne deszcze nie dały się nam za bardzo we znaki. Po dojściu do Śnieżnych Kotłów zwanych również Śnieżnymi Jamami, po deszczu nie było śladu. Piękne jest to miejsce z poszarpanymi ścianami skalnymi, poniższymi Śnieżnymi Stawkami i budynkiem przekaźnikowym sygnału telewizyjnego na samej krawędzi urwiska. Szkoda, że już nie ma w tym miejscu schroniska. Jemy własny prowiant. Kanapka w tym miejscu smakuje wyjątkowo. Po wyjątkowej ilości zdjęć z tego miejsca pora schodzić. Schodzimy żółtym szlakiem i kierujemy się na Schronisko Pod Łabskim Szczytem. Schodzi się brukowaną trasą wyłożoną kamieniami. Schodzenie nimi to taka atrakcja jak ta w centrum Szklarskiej zwana Chybotkiem. Część z nich rusza się i ma się dziwne uczucie tracenia równowagi pod stopami. Udaje nam się zejść i trafić do schroniska, a na drzwiach wisi kartka z informacją, że kuchnia jest otwarta do 18.00. Patrzymy na zegarek, 18.15. Szkoda, ale Pani chcąc nam pomóc i widząc nasze zmęczenie wyszła z inicjatywą i zaproponowała odgrzanie pierogów. Odmówiliśmy grzecznie. Wzięliśmy dwie herbaty. Po odpoczynku i po uratowaniu kolana Anny opaską elastyczną, zaczęliśmy dalej schodzić. Kukułcze Skały tylko musnęliśmy uwagą ze względu na zmęczenie. Mało już co robiło na nas wrażenie. Schodząc dalej żółtym szlakiem, odbijamy na zielony i po jakimś czasie zupełnie sami przechodzimy pod stacją pośrednią kolejki krzesełkowej. Krótka rozmowa z Anną o możliwościach ewakuacji z takiego wyciągu w momencie awarii i hipotetyczne rozważania na temat wytrzymałości kości po skoku z takiej wysokości. Idziemy dalej. Zbliża się 19.00 i dochodzimy do rozdroża pod Kamieńczykiem. Widzieliśmy tego dnia bardzo dużo. Wrażeń sobie dostarczyliśmy jeszcze więcej. A zmęczenie i ból dotarł do nas już jakiś czas temu. Mija 10 godzina naszej przygody z tymi szczytami, dolinami, rzekami i wodospadami. Robi się nam smutno. To już koniec. Chociaż za dużo sił już nie mamy, to mamy podobne odczucia. Szkoda, że ta przygoda już się kończy. Na tym rozdrożu przewija się setki ludzi każdego dnia, a w tym momencie kiedy tam staliśmy, byliśmy sami. Z naszymi rozterkami wracamy do samochodu. Spełnieni, szczęśliwi, ale smutni z nieubłaganego końca.
Anna:
To była wyprawa, która od początku wydawała mi się wręcz epicka. Mam zwyczaj rzucania okiem na trasę przed wyjściem i w tym przypadku trasa powalała swoim bogactwem oraz długością. Początkowe podejście pod Kamieńczyk jest naprawdę wyczerpujące. Ale ku mojemu zaskoczeniu potem już było tylko przyjemniej. W pamięci pozostanie podejście do Hali Szrenickiej, ale widoki zrekompensowały wysiłek. Tam też wciągnęła mnie moja fotograficzna pasja i namiętnie uwieczniałam pejzaże. W efekcie ilość zdjęć przewyższyła wszystkie poprzednie. Schronisko na tej hali z zewnątrz prezentuje się imponująco. Niestety w środku już gorzej. Przy barze nie poczułam atmosfery schronisk. I dobrze, gdyż dojście na Szrenicę zaowocowało fantastycznym posiłkiem. Nie przypuszczałam, że takie wyborne jedzenie, i jeszcze tak pięknie podane, można zjeść w jakimkolwiek schronisku. My lubimy dobrze zjeść i do tego wegetariańsko, więc w tym miejscu zdecydowanie nasyciliśmy nasze żołądki i .... oczy. :) Szlak na Śnieżne Kotły był wręcz przyjemnością. Nie czułam zmęczenia, gdyż uzyskanie pewnej wysokości pozwalało na w miarę spokojny spacer. Bez forsowania się. Widoki na stronie czeskiej przy wodospadzie to piękno w najczystszej postaci. Zatrzymanie się tam, kontemplacja - to jedyny sposób na wdzięczność za możliwość doświadczenia tego. Wracając podziwiałam dla odmiany konstrukcję tego czeskiego schroniska. Z jego okien widoki muszą być fenomenalne! Architekt miał chyba pomysł na coś spektakularnego - bryłę jak do skoków narciarskich, która do tej pory, pomimo upadku, pięknie wkomponowuje się w góry. Myśleliśmy o pobycie tam, choćby dwudniowym, ale widząc stan budynku, ze smutkiem musieliśmy porzucić ten pomysł. I tam właśnie zaczęło padać, jakby deszcz potwierdził nasze rozczarowanie tym schroniskiem. Wyciągnęliśmy zatem nasze ..... żółte!!! peleryny i dostaliśmy ataku śmiechu na własny widok. Najbardziej nadające się zdjęcie do publikacji możecie zobaczyć ;) Na szczęście nie musieliśmy długo pocić się pod tą folią. Na Śnieżne Kotły dotarliśmy przy pogodnym niebie. A tam - kolejny zachwyt tego dnia. Tak unikalne połączenie skał, jeziorek i oryginalnego dawnego budynku schroniska, tuż na krawędzi - zapiera dech z wrażenia. Do barierek mogłam podejść tylko z Łukaszem :) Wysokość przyprawiała o zawrót głowy. Odpoczęliśmy, spożywając ostatnie bułeczki i niestety musieliśmy zacząć schodzenie, gdyż zaczynało robić się późno. I właśnie ta droga zejściowa okazała się najbardziej wymagająca .... dla kolan. To był jeden wielki chybotek. Owszem, widoki na Szrenicę czy okoliczne pasma górskie - cudowne, ale wysiłek włożony przy zejściu - potworny. Nie byłam w stanie już robić zdjęć Canonem. Pozostał w plecaku do końca trasy. Miałam wrażenie, że nie dotrę do schroniska pod Łabskim Szczytem. Jakby ciągle się ode mnie oddalało. Wtedy byłam na wyczerpaniu. Ciepła herbata na miejscu trochę mnie rozgrzała i przywróciła do stanu używalności;) Na szczęście miałam ze sobą opaskę na kolano - niestety tylko jedną! - którą w końcu, siedząc, byłam w stanie założyć. Dzięki niej, poczułam, że noga .... idzie sama;) I w tym radosnym nastroju, już spokojnie, zeszliśmy do naszego autka. To była wyprawa, która na zawsze pozostanie w naszych sercach.
A oto:
Kliknij w link: Film z trasy
|
Na schodach do Kamieńczyka
|
|
Schronisko na Hali Szrenickiej
|
|
Gdzieś tam w oddali nasz domek, w którym mieszkaliśmy i nowa odkrywka, która dewastuje widok i przyrodę |
|
Pyszne jedzenie na Szrenicy
|
|
Z tarasu widokowego na Szrenicy
| |
|
W oddali Wysoki Kamień i my oczywiście :) |
|
Panowie na remontowanym dachu budynku za nami mają o wiele lepsze widoki. Zazdrościmy im;) |
|
A po stronie czeskiej takie cuda |
|
Łabska Dolina |
|
i tu też |
|
Śnieżne Kotły rozpalają wyobraźnię |
|
Bardzo często towarzyszył nam widok na Szrenicę i schronisko |
|
Herby miast przez które przepływa Łaba |
|
Widok od strony czeskiej na budynek przekaźnika |
|
Schronisko i hotel po stronie czeskiej |
Piękny cytat na wstępie.
OdpowiedzUsuńDziękujemy! :)
OdpowiedzUsuń