Pogoda tego dnia od samego początku nas nie rozpieszczała, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy wspólnie z Anną, co nas czeka dzisiejszego dnia.
Dużo było mgieł i lekkiego kapuśniaczka, który mógł nas zmoczyć podczas długiego wędrowania. Nie zraziło nas to w ogóle, a bardziej zmobilizowało do wyjścia, kierując się zasadą - im brzydsza pogoda tym mniej ludzi na szlaku i tym lepszy kontakt z naturą. Plan był prosty...dojść na Klimczok z Brennej, odwiedzając Chatę Wuja Toma. Schronisko Chata Wuja Toma, odwiedziłem jakieś 12 lat temu, będąc wtedy innym człowiekiem w innej rzeczywistości. Anna wiedząc o tym, chciała również odwiedzić to miejsce mając na uwadze, że dla mnie to podróż w przeszłość, która nigdy nie wróci. Aby poznać drugiego człowieka, trzeba poznać również jego przeszłość.
Żółty szlak stał się naszym drogowskazem. W większej części pnie się do góry drogą asfaltową. W pewnym momencie droga się kończy i wchodzimy na lekko błotnisto-udeptany szlak. Pogoda się nie poprawiała, a raczej miała tendencje do pogarszania z każdą godziną. Tak zwana ostatnia prosta przed schroniskiem była najgorsza. Mocno nachylony szlak i śliskie błoto pod butami groziło poślizgnięciem, ale daliśmy radę lekko przemoczeni dojść do Przełęczy Karkoszczona. Ciekawił nas tylko sposób zejścia tym szlakiem za kilka godzin, jeśli pogoda by się nie poprawiła. Sprzedawca i właściciel schroniska, okazał się bardzo miłym, rozmownym i kontaktowym człowiekiem... pozostało nam zjeść frytki, szarlotkę i w moim przypadku napić się kawy (Anna kawy nie pije:). Przywitał nas też w tak niemiłych pogodowych okolicznościach ....ślimak, nic sobie nierobiący z deszczu i chłodu :)
Kolejny etap to dojście na Klimczok, ale przed tym jeszcze zaliczenie siodła pod Klimczokiem i schroniska. Szlak czerwony okazał się nieprzyjemny z dwóch względów...ciągłe nachylenie na długim odcinku i jego kamienistość. Również padający deszcz potęgował nieprzyjemne wrażenie. Deszcz, który zaczął padać coraz intensywniej zmusił mnie do wyciągnięcia ostatecznego rekwizytu na taką pogodę, czyli parasola. Ten sposób zaproponował mi kiedyś bardziej doświadczony turysta. To rozwiązanie bardzo dobrze się sprawdza. Lepiej niż peleryna, gdyż nie kondensuje pary pod ubraniem i lepiej od drogiej odzieży z membraną, ponieważ nie ma problemu z "oddychaniem". Rozłożony parasol chronił nas jak tylko mógł co było łatwe na szerokim szlaku, a co było niezmierne trudne na wąskich ścieżkach, na których nie mogliśmy iść obok siebie. Przypadkiem zaczepione małżeństwo zapytaliśmy o czas który nam pozostał do końca jak również jak im się udało wejść w deszczu na Klimczok. Odpowiedź o śliskiej trawie i trudnościach przy późniejszym zejściu utwierdziła nas w przekonaniu, że tym razem nie osiągniemy naszego celu. Spoceni i przemoczeni trafiliśmy na wyżej wspomniane siodło pod Klimczokiem. Te warunki, z którymi mieliśmy do czynienia spowodowały, że na Siodle nie widzieliśmy nic w promieniu 10 metrów. Ciężko było się zorientować, w którą mieliśmy iść stronę, aby dojść do schroniska. Po chwilowym pobłądzeniu, wreszcie trafiliśmy. Miejsce z bardzo ograniczonym menu. Po przebraniu się, wypiciu gorącej herbaty i ogrzaniu na tyłach w zamykanej sali, humor się nam poprawił. Zaczęliśmy schodzić tą samą drogą. Przemoczeni prawie do suchej nitki, wróciliśmy do Chaty Wuja Toma. Nasze przemoczenie i przemarznięcie nie zmieniło faktu, że wciąż nie mogliśmy się ogrzać wewnątrz :( Pan w schronisku w bardzo spokojny sposób nam wytłumaczył, że to nie od niego zależy i takie mamy obecnie prawo. Skusił nas gorącą pomidorową dla Anny i kluskami na parze z polewą jagodową dla mnie. W zupie zaskoczył nas makaron, a w kluskach niespodzianka. Może zdjęcie poniżej odda to jak nasze potrawy smakowały. Nie tracąc dodatkowo czasu w takim stanie przemoczenia czym prędzej wróciliśmy na drogę powrotną. Jeszcze tylko błotnista ślizgawka, która prawie zakończyłaby się upadkiem na pośladki i czym prędzej wracaliśmy do samochodu wiedząc, że czekają suche ubrania na jedno z nas, gdyż niestety nie do końca się przygotowaliśmy;). Pół godziny grzania się w samochodzie i próba zdjęcia przemoczonych ubrań względnie się udała ;)
Przemoczeni, ale już susi z dobrym humorem przeżytej przygody, wracamy pustymi drogami Brennej. Góra nas nie pokonała, a raczej pogoda, chociaż czytając biografie wybitnych polskich wspinaczy, powodem niezdobycia góry jest w dużej mierze właśnie pogoda, więc to góra nas nie przyjęła. Obiecujemy sobie nieunikniony powrót w to miejsce, ale już innym szlakiem i poskromienie tego niezdobytego przez dwóch śmiałków szczytu. Strzeż się Klimczoku naszych marzeń... nadejdziemy!
Błotko |
Mokrzy w schronisku pod Klimczokiem |
Spowita mgłą Chata Wuja Toma |
Kluska z jagodami:) |
Pyszna szarlotka :) |
Posłuchajcie jak pięknie:
Deszczowy dzień
Kliknij w link: Zobacz przebieg szlaku
Nasz ślad |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz